sobota, 27 sierpnia 2016

Dramione Awards Poland


 
Halo, halo! Jest tu ktoś? Ktoś, kto śledzi grupę Dramione PL? Ogłaszam wszem i wobec, że "Festiwal strachu" oraz "Wierność jest nudna" i "Szach i mat, Kochanie" (dostępne na totalus-petrificus-totalus.blogspot.com) dostały nominację (nawet w kilku kategoriach) w pierwszej edycji Dramione Awards Poland. Wszystkich moich czytelników gorąco zachęcam do głosowania, za każdy głos będę niesamowicie wdzięczna! Tym co zgłosili moje opowiadania już teraz serdecznie dziękuję!
Łapcie link do ankiety i głosujcie!
 
P.S. Jest tu ktoś, kto czeka na 7 cz. Co nam się zdarzyło? Właśnie się kończy ;)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Festiwal strachu. Cz.II Żal za grzechy.



                                                                              (Autor obrazka mi nieznany)


"Nie ma dotkliwszej boleści niźli dni szczęścia wspominać w niedoli".
Dante, Boska Komedia

Piekło, Pieśń V, 121.

***
Zbliżał się do niej pewnym, skrzypiącym krokiem. Wiedziała, że nie da rady mu uciec. Jego buty wyłoniły się z mroku – czarne, ciężkie, ubłocone. Męski, melodyjny głos rozrywał ciszę…
Znowu tam była, zajmowała się kolejnym mężczyzną. Jej głowa poruszała się w górę i w dół. W górę i w dół. W górę i w dół. Spojrzała na dłonie oparte luźno na kolanach. Były owłosione, z przybrudzonymi lekko paznokciami. Znowu usłyszała skrzypienie butów o podłogę…
W uszach rozbrzmiewał histeryczny krzyk. Jej głos. To ona tak krzyczała…
– Cicho tam! Daj spać, wariatko! – usłyszała wrzask. Wiedziała, że słowa skierowane są do niej, mimo że drzwi od celi były szczelnie zamknięte. Jako jedyna zajmowała izolatkę. Była tu już kilka tygodni. Nie wiedziała dokładnie ile, bo dni zlewały się w całość, ale miała nadzieję, że przyjaciele wkrótce zainteresują się jej przedłużającą nieobecnością. Tylko to trzymało ją jeszcze przy zdrowych zmysłach. Raz na tydzień pozwalano jej się wykąpać i był to jedyny odnośnik, za pomocą którego próbowała odmierzać upływający czas. Jej rana na nodze prawie się zagoiła, choć w zamian pokryła się paskudnym, swędzącym strupem, który nieświadomie zdrapywała podczas snu. Po pewnym czasie posiłki przestały ograniczać się do brudnej wody; zaczęła zastanawiać się skąd taka zmiana, ale nie mogła wymyślić żadnego wystarczająco dobrego powodu. Jedyne co świtało jej w głowie, to chęć zmiękczenia ją dobrobytem. Chcieli uśpić czujność i w najmniej spodziewanym momencie, podstępem przełamać jej milczenie.
Pewnego dnia, kiedy Hermiona była już pewna, że została zapomniana, pojawił się on. Gdy usłyszała, że ma gościa, nawet nie zareagowała, sądząc, że to kolejna pułapka. Próbowali już wszystkiego: fałszywych znajomych, alkoholu, natrętnych współlokatorek.
– Witaj, Granger. – Dopiero gdy wymówił jej nazwisko, uwierzyła, że naprawdę przed nią stoi. W jej sercu eksplodowała nadzieja, natychmiast jednak stłumiona przez bunt. Po co tu przyszedł? Chciał się nad nią pastwić? Po takim czasie?
– Malfoy – stwierdziła ochrypłym głosem, nie odwracając nawet głowy.
– Spodziewałem się, że ze szczęścia rzucisz mi się na szyję. Czemu się pomyliłem? – zapytał, patrząc na nią z wyczekiwaniem. Jej rude włosy były splątane na czubku głowy. Twarz miała wychudzoną, skórę ziemistą ze śladami ukąszeń robactwa, a paznokcie obgryzione do krwi. Jej oczy straciły blask. Spojrzenie, którym nie chciała go obdarzyć, stało się matowe i bez nadziei. Trzęsła się na całym ciele, choć na dworze była słoneczna pogoda. Obiecał sobie porozmawiać ze strażnikami – nie widział powodu, dla którego jakikolwiek człowiek musiałby czekać na proces w podobnych warunkach. Gdyby wiedział, jak tu jest, przybyłby wcześniej. Chciał jednak przygotować grunt, przynajmniej tak tłumaczył się przed samym sobą.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytała, zanim zdążyła pomyśleć. Stał oto przed nią jedyny człowiek, który mógł potwierdzić jej wersję wydarzeń.
– Jeżeli chcesz, mogę wyjść. – Zmierzył ją badawczym wzrokiem. Czemu nie ucieszyła się na jego widok? Inaczej wyobrażał sobie ich spotkanie. Spodziewał się natychmiastowej wdzięczności, prośby o pomoc, błagania o wstawiennictwo, ale przeklęta Granger musiała postawić na swoim i udowodnić mu, że się mylił.
Draco Malfoy prowadził przegraną walkę z samym sobą. Od wielu tygodni prześladował go widok nagiej Granger, choć z wyglądu była to Vanessa Gosse. Właśnie ten szczegół tak bardzo go niepokoił. W jego myślach, w wyobraźni nie było rudowłosej, lekko wyzywającej dziewczyny. Była Granger. Niezbyt wiele zmienili jej ciało, skupiając się głównie na twarzy i włosach, które były najbardziej charakterystyczne dla kobiety i to właśnie one mu się teraz nie podobały. Granger miała wyglądać jak Granger. W jego wyobrażeniach nadal posiadała burzę brązowych włosów, lekko zadarty nos i przemądrzały ton. Jej skóra miała brzoskwiniowy odcień, a oczy połyskiwały lekko, gdy z zakłopotaniem przygryzała dolną wargę. Jej wygląd, usposobienie oraz charakter były całkowicie komplementarne i nagle, bez ostrzeżenia zajęły wszystkie jego myśli. Gdy kilka miesięcy temu, usłyszał o nowej wizji Granger, zrobił szybką kalkulację. Magiczny świat siedemnaście lat temu narodził się na nowo. Po pokonaniu Voldemorta i wyłapaniu większości jego popleczników, wróciła radość i beztroska. Zupełnie jak po pierwszym jego zniknięciu. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nie jest tak idealna, jak próbują to malować politycy. Nagle wszystko stało się możliwe, ludzie zaczęli być dla siebie wyrozumiali, tolerancyjni, pełni chęci niesienia pomocy. Rodziny na nowo połączyły się w całość, by razem budować lepsze jutro. Czarodziejski świat znowu miał być czysty i sprawiedliwy. Jednak marzenia prysnęły już po kilku miesiącach. Zaczęła się walka o władzę, a społeczeństwo nabyło uprzedzeń, których nie dało się wyplenić. Z pozoru szczęśliwi czarodzieje, borykali się z przesądami i stereotypami, których się wstydzili. Powoli, rok za rokiem, wszystko wracało do przedwojennej normy. Natomiast Draco Malfoy, idąc śladami swojego ojca, próbował zaklinać rzeczywistość. Jego poglądy, które przyświecały mu w śmierciożerskiej drodze, dawno się już wypaliły. Pod wpływem matki i tego, co doświadczył, zmienił stosunek do kilku podstawowych kwestii. Również Lucjusz, zweryfikowawszy własne przyzwyczajenia, wspierał syna w dążeniu do zmiany. Małymi krokami, Draco Malfoy zmierzał na szczyt politycznej kariery. Była to ciężka, mozolna i niewdzięczna praca, szczególnie ze względu na jego przeszłość, którą społeczność czarodziejów doskonale pamiętała. W politycznym życiu Malfoya brakowało jakiegoś mocnego akcentu, skrzętnie uknutej intrygi i właśnie wtedy, jak grom z jasnego nieba spadł na niego pomysł Granger. Gdy pogodził się z tym, że sam nie wpadł na nic podobnego, matka podsunęła mu pewien pomysł. Biuro Aurorów od lat próbowało namierzyć resztki aktywnych śmierciożeców, którzy mimo braku niekwestionowanego przywódcy, nadal trudnili się szemranymi interesami. Od czasu do czasu udawało im się złapać jednego czy dwóch i zawsze robiono wokół tego szopkę medialną. Sam Draco gorąco popierał działania aurorów i w miarę możliwości podsuwał nowe tropy. A gdyby tak osobiście przyczynić się do ujęcia kilku śmierciożerców? Czy w ten sposób wystarczająco zrehabilitowałby się w oczach czarodziejskiej społeczności? Tylko skąd się dowiedzieć gdzie ich szukać? Niektórych z nich nie znał nawet z nazwiska, część tylko podejrzewał. Dążenie do władzy całkowicie zaanektowało wtedy jego myśli. Wiedział, że nie cofnie się przed niczym.
Patrząc w tej chwili na umęczone ciało Granger, czuł wstyd. Faktycznie nie cofnął się przed niczym. Jedyne co się liczyło to władza, która teraz była dla niego już na wyciągnięcie ręki. Ale jakim kosztem? – pytał złośliwy głos w jego głowie. – Czy to ważne? – odpowiadał mu inny.
– Wszystko mi jedno, Malfoy – odpowiedziała wbrew własnemu rozsądkowi, tym samym wyrywając go z zamyślenia. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Stał taki sam jak w dniu, w którym złożył jej tamtą propozycję: wyprostowany, z uniesioną wysoko głową i tylko w oczach czaił się ledwo dostrzegalny cień.
– Kłamiesz – stwierdził chłodno. Powoli odwróciła się ku niemu. Na jej obliczu zapłonęło szaleństwo. Przez krótką chwilę bał się, że zechce wydrapać mu oczy, że rzuci się na niego i przegryzie gardło. Widział obłęd zmieszany z nienawiścią. Wrażenie minęło tak szybko, jak się pojawiło, ale te sekundy upewniły go w tym, że Granger jeszcze żyje. Jest gdzieś tam pod skorupą obojętności, przysypana złymi uczynkami, brakiem zaufania i pewności. Skrzywdzona, poraniona, zapomniana. Jeżeli się postara, wyciągnie ją z tego gówna.
– Skoro tak uważasz – jej głos był niedbały, wyprany z emocji, które spodziewał się wyczuć. Nic nie było tak, jak sobie wcześniej zaplanował. Musiał to wszystko przemyśleć, przekalkulować, upewnić się, że robi właściwie.
– Tak uważam, a teraz mnie dokładnie posłuchaj. Mam swoje powody, dla których jestem skłonny ci pomóc. Ty tej pomocy potrzebujesz jak kania dżdżu i doskonale o tym wiesz. Jestem jedyną osobą, która może wyciągnąć cię z tego bagna, więc się dobrze zastanów, zanim mi odmówisz. Drugi raz nie usłyszysz tych słów.
– Pierdol się, Malfoy – warknęła, choć resztki rozsądku wołały o opamiętanie.
– Taki mam zamiar – mruknął, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie.
Odszedł tak samo, jak przyszedł. Z zaskoczenia. Podbiegła do krat, wołając jego nazwisko, ale nikogo już nie było.
– Malfoy! Do cholery, Malfoy! – łkała, osuwając się na podłogę. – Przepraszam, przepraszam… – szeptała wśród spazmów złości na samą siebie. Ręce zaciśnięte na zimnych prętach kraty zrobiły się sine z wysiłku. Wpatrywała się tępym wzrokiem we drzwi oddzielające jej celę od korytarza. Za tymi drzwiami zniknęła jej szansa na wolność, a ona nie wiedziała, czy dostanie kolejną.
***
       Wprawnym ruchem otworzył aktówkę, w której trzymał wszystkie zebrane dowody. Przejrzał je po raz kolejny, upewniając się, że są wystarczające do uniewinnienia Granger. To będzie sensacja, gwóźdź do trumny politycznej kariery McKinleya. Jednak musi poczekać, musi wybrać dobry moment, musi być cierpliwy. Musi porozmawiać z madame Star.
Przywołał Ernesta. Skreślił kilka słów na małym kawałku pergaminu, zwinął go w ciasny rulonik i przeczepił do nogi puchacza. Wiedział, że odpowiedź dostanie jeszcze dzisiaj. Zakładając, że madame Star przyjmie jego zaproszenie, powinien uprzedzić matkę, bo już słyszał jej zemdlony głos, pytający:
– Co u mnie w domu robi ta kobieta?
Był pewien, że to nie pomogłoby jego interesom. Obie panie były nadzwyczaj zarozumiałe i żadna z nich nie omieszkałaby dać temu wyraz. Lucjusz nazywał je kwokami co zazwyczaj bawiło Draco, a Narcyzę doprowadzało do migreny. Jednak dziś potrzebował rozsądku całej trójki. Nie chciał ryzykować spotkania z madame Star w przypadkowym miejscu. W końcu tylko ona znała tożsamość prawdziwego zabójcy młodego Dołohowa i trzeba było jej skutecznie zamknąć usta, zdobywając zaufanie oraz najpewniej obiecując coś w zamian. W jego sytuacji wszelkie takie działania byłyby nad wyraz niebezpieczne. Musiał być ostrożny, dlatego potrzebował pomocy rodziców, którzy mieli od niego zdecydowanie większe doświadczenie w takich sytuacjach. Madame Star była wytrawną negocjatorką i Draco bał się popełnić jakikolwiek błąd, który mógłby go później słono kosztować.
Rozejrzał się krótko po swoim gabinecie i nie zwlekając teleportował bezpośrednio do Malfoy Manor.
Rozmowa z rodzicami zajęła mu całe popołudnie. Oboje go zaskoczyli, sprawiając, że poczuł się jeszcze bardziej niepewny. Znał Narcyzę i Lucjusza tak, jak tylko dziecko potrafi poznać swoich rodziców. Był przygotowany na histerię i natychmiastowe bóle głowy matki, na ostry ton zawodu ojca. Był gotów na złożenie pewnych obietnic, które uspokoiłyby ich oboje, ale nie był gotowy na to, co miało się wydarzyć w ciągu kilku godzin, od jego powrotu do domu.
Siedzieli w wygodnych fotelach, wyściełanych białymi poduszkami, popijając od niechcenia skrzacie wino. Draco lubił takie leniwe popołudnia spędzane w rodzinnym domu, jednak temat, z jakim przyszedł, nie pozwolił mu w pełni cieszyć się tą wizytą. Mimo woli zauważył, że matka zmieniła kolor ścian, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła. Jasnożółty i biały kolor dobrze komponował się z obficie marszczonymi zasłonami, które zawisły w oknach i ciepłymi terakotowymi płytkami. Chorobliwie blada zieleń, jaką pamiętał jeszcze z dzieciństwa, a za którą nigdy nie przepadał, zniknęła bezpowrotnie, ustępując dodatkom w ciepłych odcieniach żółci. Wprowadzenie w historię Hermiony Granger i ogólnikowe wyjaśnienie ich planu przebiegło bez najmniejszych komplikacji, choć nacechowane zostało wątpliwościami samego Draco. Matka czuła się osobiście urażona pomysłami kobiety, ojciec z wyrozumiałością kiwał głową, pozwalając Draco spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Już wtedy młody Malfoy poczuł pod skórą narastające mrowienie niepewności. Zachowanie matki, którą uważał za kobietę światłą i wyrozumiałą, wprowadziło go w delikatną konsternację. Przecież zaściankowe poglądy i drobnomieszczańskie zasady do tej pory były sprzeczne z jej systemem wartości. Narcyza była silną, dumną kobietą, która dla swoich bliskich potrafiła przeciwstawić się całemu światu. Na co dzień była aniołem stróżem, dobroduszną, delikatną i wyrozumiałą istotą, kontrastującą z szorstkim ojcem. Jednak gdy wymagała tego sytuacja, w jednej chwili zmieniała się w nadzorcę niewolników. Była bezkompromisowa, twarda i bardziej rygorystyczna od swojego męża. Nie zapominała raz popełnionych błędów. Wybaczała, ale nie pozwalała na ich powtarzanie.
Draco szybko, z rosnącą niepewnością wyjaśnił dalsze wydarzenia, jednoznacznie przedstawiając sytuację swojej przyszłości, prosząc rodziców o pomoc. Tylko czy to nadal byli jego rodzice? Narcyza miotała się, wypluwając utarte stereotypy, Lucjusz natomiast zachowywał się jak urodzony histeryk. Jakby zamienili się rolami. Draco niczego nie rozumiał. W międzyczasie Ernest przyniósł mu odpowiedź madame Star, która miała ich zaszczycić swoją obecnością na kolacji. W salonie niedawno zapalono dyskretne światła, by nieco rozproszyć szybko postępujący mrok, choć słońce jeszcze nie zaszło. Na zewnątrz była już wiosna, która ostatecznie rozprawiła się z długą i mroźną zimą. Dnie z tygodnia na tydzień były coraz dłuższe, jednak w Malfoy Manor czas płynął inaczej. Draco z zaskoczeniem stwierdził, że powoli robi się ciemno. Matka niechętnie wydała polecenie domowemu skrzatowi i zadała synowi pytanie, którego nigdy by się po niej nie spodziewał.
– Czujesz coś do tej kobiety, Draco?
– Do której? – zapytał zdezorientowany Malfoy, patrząc na pobladłego na twarzy ojca. W oczach Lucjusza przemknął ślad zrozumienia i Draco poczuł się jeszcze bardziej niepewny.
– Nie udawaj durnia, synu – stwierdziła Narcyza tonem, którego dawno u niej nie słyszał. – Czy gdyby Granger chciała, postradałbyś dla niej zmysły? Oszalałbyś, wierząc, że tylko szaleństwo jest odpowiednie dla waszej miłości?
– O czym ty do cholery mówisz? – Draco zerwał się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. – Czemu żartujesz w takiej chwili?
– Usiądź Draco, nie rób z siebie błazna – warknął Lucjusz i skinął Narcyzie głową, jakby dając jej przyzwolenie na to, co zaraz miało nastąpić. Histeria zniknęła u niego tak nagle, jak się pojawiła. Jego ojciec stał opanowany i zdeterminowany, by powiedzieć mu coś, o czym Draco prawdopodobnie nigdy nie miał się dowiedzieć.
– Widzisz synu, w zasadzie masz rację – zaczęła Narcyza, patrząc przez okno  na ciemniejący w oddali horyzont. – Żyjemy w społeczeństwie, w którym bardzo trudno poważnie rozmawiać o uczuciach. Od małego byłeś uczony ironii, sarkazmu i wysublimowanego poczucia humoru. Nie twierdzę, że to było błędem, bo nie było. Do życia trzeba potrafić podejść z dystansem, ale ty tego nigdy nie potrafiłeś. Nie umiałeś śmiać się ze swoich porażek, byłeś małym, zapatrzonym w siebie egoistą.
– Matko!
– Nie przerywaj mi, Draco. Taki byłeś, bo na takiego cię wychowaliśmy. Robiliśmy wszystko, by wyposażyć cię w gruby pancerz, za którym w przyszłości schowasz swoje emocje, swoje prawdziwe ja. Wiedzieliśmy, czym jesteśmy naznaczeni i nie mieliśmy zamiaru zostawić cię bez obrony. Jedyny sposób, w jaki mówiliśmy przy tobie o uczuciach, to było wyśmiewanie ich, żartowanie z ludzi wrażliwych, z głupców trzymających serce na wierzchu. Nie rozmawialiśmy z tobą albo robiliśmy to bardzo rzadko – zwykle wtedy, gdy trzeba było cię łajać za kolejne niepowodzenia. Walczyliśmy o to, by relacje, które nawiążesz były dużo mniej trwałe niż te, które my kiedyś nawiązywaliśmy. Pewnie masz ochotę zapytać dlaczego? Widzisz, synu – chcieliśmy, by twoje życie było łatwiejsze od naszego. Trzeba być niezmiernie przebiegłym, żeby nauczyć się przeżywać wszystkie swoje emocje bez szkody dla samego siebie. Trzeba bardzo uważać, by uczucia nie zabrały ci całego życia. To mądrość, której jeszcze nie posiadłeś.
– Po co mi to mówisz? – warknął Draco, przypominając Narcyzie o swojej obecności, bo wyglądało na to, że zapomniała do kogo mówi, mimo że zwracała się bezpośrednio do niego. Odwróciła się w jego stronę, zagubionym wzrokiem szukając wsparcia w mężu. Lucjusz podszedł do niej szybkim krokiem i stanął za jej placami, kładąc uspokajająco dłoń na ramieniu żony. Zachowywali się jak uczestnicy jakiejś gry, której zasady znali tylko oni. Zachodzące słońce oświetlało czerwonymi promieniami ich plecy, przez co nie widział wyraźnie twarzy rodziców. W co oni pogrywają? Miał wrażenie, że są częścią świata, do którego on nie ma dostępu, jakby w tym pokoju zmaterializowały się nagle dwa wymiary. Patrzył na nich i nie mógł uwierzyć, że są to ci sami ludzie, którzy wychowywali, kształtowali i wspierali go przez trzydzieści pięć lat jego życia.
– Po to, żebyś zrozumiał – powiedziała Narcyza. – Po to byś nie popełnił naszego błędu. Nie byliśmy na tyle mądrzy, by nauczyć się przeżywać wszystkie swoje uczucia. Uważaliśmy, że schowanie je pod dywanem niepamięci jest dużo bardziej bezpieczne. Zamiecione, zapomniane, wyparte ze świadomości nie wyrządzą nam krzywdy. Twierdziliśmy, że trzeba iść do przodu, nie oglądać się za siebie, nie pielęgnować tego, co było, bo to przeszłość. I choć nadal uważamy, że przeszłości nie należy poświęcać za dużo czasu, to wiemy, że się myliliśmy. Chcieliśmy, abyś mógł przeżywać swoja teraźniejszość, skupił się na przyszłości, a zapomnieliśmy, że to właśnie przeszłość nas kształtuje, to ona podsuwa nam rozwiązania, to ona szepcze do ucha słowa porażki, dzięki którym możemy uczyć się na błędach. Bez przeszłości nie ma nas. Schowana pod dywan kiedyś wysypie się i trzeba sobie wtedy umieć z nią poradzić, nawet jeżeli już zapomnieliśmy, jak to się robi. Niewypowiedziane myśli, nieprzetrawione uczucia, niewykrzyczane słowa ciążą nam, zagnieżdżając się głęboko w naszych sercach, paraliżując nas i nie dopuszczając do przeżywania czegoś nowego. Bo przeszłość zawsze wraca, synu. Zawsze. Pełna cuchnących zgnilizną myśli, zawiedzionych uczuć, stłumionych słów.
– Słuchajcie – przerwał jej Draco. – To bardzo podniosłe co teraz mówisz, matko. Twoje zachowanie, ojcze, też mi imponuje, ale nie uważacie, że to nie czas na takie… wykłady? Za dwie godziny przybędzie tu madame Star, musimy ułożyć jakiś plan.
– To jest najwłaściwszy czas, Draco – odezwał się Lucjusz, patrząc twardym wzrokiem na syna. Choć Draco był już dorosłym mężczyzną i dawno minął czas, że drżał z przerażenia na widok tego spojrzenia ojca, nadal czuł respekt przed Lucjuszem.
– No dobrze, sami tego chcieliście. Granger mnie fascynuje, ale nic poza tym. Wybacz matko, że tak wprost to powiem, ale wydaje mi się, że to wynika z niezaspokojonego pożądania. Miałem już wiele kobiet, jak zapewne się domyślacie. Do tej pory nie spotkałem tej jedynej i nie wierzę, że kiedykolwiek ją spotkam, bo, jak to ładnie ujęłaś, matko, nie potrafię nawiązywać trwałych relacji. Myślę przyrodzeniem i jest mi z tym dobrze.
– Panuj nad słowami – uniósł się Lucjusz.
– Nie, niech mówi – Narcyza stanęła w obronie syna. – Mnie ciężko zgorszyć. Uważasz więc, że wystarczy jedna noc z Granger i zaczniesz rozsądnie myśleć?
– Noc, dzień, wieczór – wszystko jedno, tu chodzi tylko o seks. Wiesz, jak działają faceci, z całym szacunkiem, ojcze.
– Och, wiem aż za dobrze, ale nie uważasz, że twoje pożądanie powinno być teraz mniej istotne? Nie powinieneś mieć innych priorytetów? – Narcyza uważnie przyglądała się twarzy syna, nie wierząc, że Draco jest taki, jakim stara się pokazać.
– Wiem, o czym mówisz. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie chciał na tym skorzystać. Jedna noc za lata wolności to chyba niezbyt wiele? – Żałował, że powiedział im o szczegółach, ale inaczej cała historia robiła się bez sensu. Być może był zbyt szczery, możliwe, że powinien nagiąć trochę prawdę, ale nie miał do tego głowy. Nie lubił kłamać, bo kłamstwa trzeba potem pamiętać, by nie wyszły na jaw. To bardzo uciążliwe.
– Jesteś obrzydliwy – warknął Lucjusz i wymierzył synowi policzek, po czym wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
– I kto to mówi! – Draco ponownie zerwał się z fotela, kipiąc z wściekłości. Czego się doczekał? Obrońcy moralności, cholera jasna!
– Ani mi się waż – warknęła Narcyza. – Ojciec ma racje, jesteś obrzydliwym człowiekiem. Sam fakt, że coś takiego przyszło ci do głowy, w takim momencie, w stosunku do takiej kobiety. Nie czujesz różnicy w jej postępowaniu, traktujesz ją jak zwykłą dziwkę i mało ci upokorzenia, jakiego doznała. Chcesz ofiarować jej wolność za kolejne jego porcje, uważając, że to jest w porządku, że jej nie robi różnicy. Uważasz, że ona nie ma już uczuć? Że nie ma prawa do godności? Że mało wycierpiała tylko dlatego, że ty chcesz spełnić swoją kolejną zachciankę? Taki jesteś wielkoduszny?
– Uratowałem jej życie!
– We własnym, dobrze pojętym interesie. Uratowałeś jej życie, by potem je do końca zmarnować! – Narcyza wyraźnie straciła cierpliwość. Nie mogła uwierzyć w to, że wychowała takiego potwora. Napiła się wody, którą wcześniej przyniósł Zmorek i spróbowała opanować drżenie głosu. Draco siedział z zaciętą miną, głęboko wciśnięty w fotel. Przypominał dwunastoletniego siebie, po powrocie do domu na wakacje, kiedy Lucjusz łajał go za marne wyniki w szkole. Ironią losu było to, że również wtedy winą obarczał tę biedną dziewczynę, Granger. – Dobrze, dosyć tego – przerwała milczenie Narcyza. – To oczywiste, że ci pomożemy z madame Star, jednak nie za darmo.
– Słucham?
– Nagle ogłuchłeś? Nie za darmo, Draco – głos Narcyzy był lodowaty. – Możesz na nas liczyć, ale w zamian pomożesz tej dziewczynie odzyskać godność. Zaopiekujesz się nią, starając ze wszystkich sił, by na nowo zyskała pewność siebie, wiarę w to, że jest coś warta. Jesteś jej to winien. Nie zrealizujesz też teraz swojego politycznego planu, nie dam ci jej wykorzystać w ten sposób. Jeżeli z czasem sama zgodzi się na to, by wyjawić, kim była przez te miesiące gehenny i dlaczego, wtedy będziesz mógł działać. Jeżeli dowiem się, że w jakikolwiek sposób wymusiłeś na niej tę zgodę, wydam cię. Dobrze słyszysz. Czas przestać chować głowę w piasek.
Draco siedział przerażony słowami, które usłyszał od matki. Za kogo ona go uważała? Dlaczego chęć niewinnej zabawy dla zabicia czasu, traktowała jako zbrodnię przeciwko ludzkości? Przecież to tylko Granger, szalona, uparta mugolaczka, która wszystkim wokół chce udowodnić, że ma rację!
– Mówisz zagadkami – szepnął Draco przygnieciony wizją psychoterapii Hermiony.
– Przyjdzie czas, że zrozumiesz – uśmiechnęła się Narcyza. – Więc jak będzie?
Draco siedział sztywno, wpatrując się we wzór obicia kanapy, na której siedziała matka. Po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że cena proponowana przez nią nie jest zbyt wygórowana. Chyba.
– Zdradziłabyś własnego syna? – zapytał, nie będąc pewnym czy chce usłyszeć odpowiedź. Zawód w oczach matki, który ujrzał kilka chwil wcześniej, sprawił mu wystarczający ból, który uwierał go teraz niczym ziarenko piasku w za ciasnym bucie.
– Zdradziłabym człowieka, który nie zasługuje na miano mężczyzny… i mojego syna – szepnęła Narcyza, patrząc prosto w szarobłękitne oczy Draco.
***
Na wąskiej, skąpanej blaskiem księżyca drodze znikąd pojawiła się kobieta. Przez chwilę stała nieruchomo, z fascynacją wpatrując się w zmaterializowane otoczenie. Drogę, na której się znalazła, z lewej strony obrastały krzaki jeżyn, a z prawej wysoki, starannie przystrzyżony płot. Nieznacznie kiwnęła głową, jakby z uznaniem, po otoczeniu poznając, że w Malfoya Manor niewiele się zmieniło od czasu kiedy była tu ostatni raz. Swe kroki skierowała ku głównej alei.
– Jestem oczekiwana – szepnęła w stronę bramy broniącej dostępu do wyłaniającego się z mroku wiejskiego dworu. Poczerniały metal ustąpił bez protestu. Przyspieszyła kroku, nie zwracając uwagi na chrzęszczący pod butami żwir. Była ciekawa propozycji Malfoyów, choć zdawała sobie sprawę, że balansuje nad przepaścią. Jedno nieprzemyślane słowo mogło pogrążyć także i ją.
Całe popołudnie obmyślała wszystkie warianty, każdą strategię, jaką mogła ewentualnie przyjąć, jednak z żadnej nie była do końca zadowolona. Bycie damą do towarzystwa zaczynało ją nużyć. Pilnowanie wysokiego standardu usług, interesów wiecznie niezadowolonych pracownic oraz natarczywych klientów nie było szczytem jej marzeń. Robiła się na to za stara. Jednak z tego biznesu nie tak łatwo się wycofać i to ją najbardziej przerażało. Może była naiwna, ale miała nadzieję, że jeszcze będzie mogła dać komuś miłość. Chciała znaleźć osobę, z którą razem poznają świat. Jest tyle miejsc, w których nigdy nie była, tyle dań, których nigdy nie posmakowała, tyle uczuć, których jeszcze nie odkryła. Chciała wreszcie mieć kogoś, kto stanie się jej towarzyszem, przyjacielem i od czasu do czasu kochankiem. Nie potrzebowała tworzyć całości z dwóch połówek jabłka, na to była zbyt rozważna. Chciała być w pełni sobą i żeby ten ktoś też taki był. By oboje mogli bez obaw być dwiema różniącymi się od siebie osobami. Połówką jabłka i pomarańczy, a mimo to tworzyć zgrany duet, jednocześnie nie narzucając siebie. Marzyła, by móc szczerze rozmawiać o rzeczach dla niej najtrudniejszych i nie obawiać się krytyki, wszechobecnych kalumnii i prostackiego zachowania. Pragnęła szanować i być szanowaną. Chciała nie czuć strachu, że kogoś straci, bo to właśnie ten lęk był powodem, dla którego do tej pory wolała nikogo nie kochać.
Stanęła przed drzwiami Malfoy Manor i nabierając z trudem powietrza, zapukała. Donośny odgłos kołatki potoczył się w głąb domu. Po chwili wejście stanęło otworem. W przestronnym holu zostawiła swój płaszcz kłaniającemu się w pół skrzatowi, który poinformował ją, że Państwo Malfoy czekają na nią w głównym salonie. Z ociąganiem ruszyła do przodu korytarzem wyłożonym czarnym marmurem, dając prowadzić się Zmorkowi, który uporał się pospiesznie z jej wierzchnim okryciem. Pod skórą czuła niepokój, nie wiedząc, czego dokładnie może się spodziewać.
***
       Draco uważnie nasłuchiwał i gdy rozległ się znajomy dźwięk sygnalizujący naruszenie powłoki ochronnej ich posiadłości, odetchnął z ulgą. Jednak przyszła. Odkąd matka kazała mu się ukryć w jego dawnym pokoju, bał się tylko jednego – że madame Star zmieni zdanie. Analizował z tuzin najbardziej nieprawdopodobnych powodów, dla których mogła się wycofać z wcześniej danego słowa i tym samym zaprzepaścić jego plan. Nie wiedział, co w przeszłości zaszło między nią a jego matką, ale teraz zaczął martwić się o to, co rozegra się na dole. Wiele by dał, by móc uczestniczyć w tym spotkaniu, jednak Narcyza była nieugięta. Nie rozumiał dzisiejszego zachowania rodziców. Ta szopka, którą odegrali, to przedstawienie, przez które poczuł się jak w emocjonalnej stajni Augiasza... Najbardziej zaintrygowała go matka, która z początku zachowywała się, jakby brakowało jej własnego rozumu i rozeznania w prawdziwym życiu. I nagle jakby ktoś rzucił na nią urok. Przeszła natychmiastową metamorfozę, za którą Draco nie mógł nadążyć. Ojciec też go zaskoczył. Do tej pory miał go za gruboskórnego człowieka, dla którego takie rzeczy, o których mówił Draco, nie miały żadnej wartości. Niechętnie przyznał, że w zasadzie jego rodzice byli bardzo rozsądni. Tym razem działali pozornie na jego niekorzyść, ale będzie musiał to znieść. Załatwi Granger jakieś lokum dla niedożywionych psychicznie. Parsknął rozbawiony własnym dowcipem. Niedożywieni psychicznie – a to dobre. Niech tam będzie jego strata, odwiedzi ją kilka razy, dbając o to, by mieć świadków, a matce opowie kilka okrągłych historii o tym, jak Granger wraca do zdrowia. Potem namówi tę wariatkę, by się za nim wstawiła. Jeszcze nie wiedział jak, ale jakoś ją podejdzie. Pewnie będzie marudzić, jednak powinien ją przekonać, by opowiedziała o swoich doświadczeniach w burdelu i tym samym wspomoże jego kampanię na ostatniej prostej. Do wyborów zostało nieco ponad rok, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jego poczynania wywindują go na sam szczyt politycznej kariery. Miał dziecinnie prostą strategię – będzie pokazywał oburzenie, będzie walczył o prawa kobiet, będzie oskarżał i nikt nie był w stanie mu zaprzeczyć. Bo kto normalny odważy się powiedzieć, że Draco nie ma racji? Jakie będzie miał dowody? Kto dobrowolnie przyzna się do bywania w takich przybytkach? Żaden mężczyzna nie zaryzykuje takiego oszczerstwa, żadna kobieta nie przyzna się, że w zasadzie nie interesuje ją gdzie i z kim bywa jej mąż. Każdy będzie chciał być wspaniałomyślny, każdy będzie próbował pokazać swoją prawość, uczciwość oraz wielkoduszność, swoje wyrozumiałe i współczujące serce. Każdy uwierzy w te bzdury. A z praw kobiet można uczynić swój sztandar. Aborcja, in vitro, parytety. Tak wiele tematów, których nikt nie chce poruszać, a on, Draco Malfoy obrońca kobiet, zrobi to otwarcie, jako pierwszy.
Spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia po ósmej. Za oknem mocno świecił księżyc, sprawiając, że wieczór zyskiwał na tajemniczości. Tylko wiosennej burzy brakuje – pomyślał z kpiną. Wstał z łóżka zaścielonego ładną, szmaragdowozieloną narzutą z szafranowymi przeszyciami, które nadawały jej ledwo uchwytnego ciepła. Pod oknem stał dawno zapomniany, masywny szkolny kufer. W środku powinny być jego notatki na temat zaklęć woli, jakie będą mu niedługo potrzebne. Podszedł szybko, postanawiając czymś zająć myśli do czasu, gdy nie zostanie wezwany. Nad kufrem zatoczył różdżką skomplikowany wzór i wyszeptał zaklęcie. Z trudem uchylił skrzypiące wieko. W środku panował idealny porządek. Wyjął starannie złożony strój do quidditcha i komplet czarnych szat z naszywkami Slytherinu. Przez palce przeszedł mu dreszcz tęsknoty za szkołą, za beztroskimi latami młodości. No może ostatnie lata nie były tak beztroskie, jakby sobie życzył, ale i tak tęsknił. Wziął do ręki, zawiązany na supeł woreczek. Nie miał pojęcia, co mogło być w środku, więc pchany ciekawością rozwiązał czarny materiał. Po podłodze z łoskotem potoczyła się mała, szklana kulka jedna z przypominajek Longbottoma, które Draco notorycznie mu zabierał. Uśmiechnął się na samo wspomnienie pełnej wysiłku miny Neville’a próbującego przypomnieć sobie gdzie je zostawił. Ach, piękne czasy pomyślał. Sięgnął do worka i wyciągnął omniokulary z czterysta dwudziestych drugich Mistrzostw Świata w Quidditchu, na których był z rodzicami w Dartmoor. Te wspomnienia również były przyjemne, pomimo cienia, który kładł się na tamtejsze wydarzenia. Nigdy nie zastanawiał się nad tym dłużej, ale to wtedy skończyła się jego młodość. Czwarty rok Hogwartu w jego przypadku oznaczał zmiany. Już wtedy, kryjąc się w pobliskim lesie obok stadionu quidditcha, był pewien, że do końca roku szkolnego wydarzy się coś, co zmieni jego dotychczasowe życie. Nie był głupi, słyszał zaniepokojone rozmowy rodziców, które milkły, gdy on wchodził do pokoju. Ich dom odwiedzało w tamtym okresie sporo nieznanych mu osób i wszyscy wydawali się jednakowo zaniepokojeni. Ojciec stał się bardziej wybuchowy niż zwykle, a matka wycierała ukradkiem łzy bezsilności. Był dziwnie przekonany o tym, że Pottera czeka jeszcze jedna fascynująca przygoda. Zawsze na koniec roku szkolnego działo się coś, przez co Draco cierpiał kilka następnych tygodni, łajany przez ojca i ignorowany przez matkę. Tym razem miało to być coś poważniejszego i choć Lucjusz przekonywał go, że chodzi o Turniej Trójmagiczny, Draco wcale mu nie wierzył.
Raz jeszcze zanurzył rękę w znalezionym worku i wyciągnął z niego ostatni przedmiot. Była to sporej wielkości, ciemnowiśniowa plakietka z żółtym napisem WESZ. Uśmiechnął się wrednie, przypominając sobie o znaczkach, które sam później stworzył. To było coś! Zarobił wtedy całą garść galeonów i zdobył uznanie kolegów. Zastanawiał się, gdzie podziały się jego dwie inne odznaki: prefekta i Brygady Inkwizycyjnej, ale doszedł do wniosku, że muszą być w kieszeni któregoś kompletu szat.
Naszła go dziwna nostalgia. Początkowe oburzenie, jakie czuł, rozpamiętując słowa matki, powoli ustępowało opóźnionej refleksji. To brutalne co o nim sądziła i mówiła, ale przed samym sobą musiał przyznać, że trochę jednak na to zasłużył. Patrzył na swoje nastoletnie wcielenie i zastanawiał się, czy gdyby był kimś innym, to czy by polubił samego siebie? Kiedyś zadał podobne pytanie Goyle’owi i usłyszał niezbyt szczerą odpowiedź. Powinien zapytać Teodora, on był bardziej odważny. Myśl o byłych przyjaciołach sprawiła mu przykrość. Mógł zaufać zaledwie garstce ludzi, a z oboma panami aktualnie nie rozmawiał. Gregory nie mógł wybaczyć mu skoku w bok z dziewczyną, którą tamten się interesował.
– Ona jest warta wszystkiego, co dla niej robię, rozumiesz?! Każdego pierdolonego lęku, jaki odczuwam – bełkotał, wyrzucając Draco ze swojego mieszkania.
– Jest zwykłą szmatą – powiedział mu wtedy Draco, za co dostał w twarz tak mocno, że stracił dwa zęby, miał złamany nos i naruszoną kość policzkową. Prasa rozpisywała o tym przez tydzień, bo jakiś idiota zrobił mu zdjęcie w szpitalu Św. Munga. Tak skończyła się wieloletnia przyjaźń. Pił przez dwa tygodnie, zaszyty w domu Notta i zachowywał się jak przysłowiowa baba. Były chwile, że miał ochotę się rozpłakać, bo Goyle był dla niego kimś naprawdę ważnym. Niestety Luiza, czy jak jej tam było, była ważna dla Gregory’ego, a Malfoy tego nie uszanował. Myślał, że to kolejna przypadkowa laska, dziewczyna na jedną noc. Teodor powiedział mu wtedy, że ludzie są silni, dopóki nie okazują uczuć. Coś w tym było. Całe życie słyszał, że uczucia są domeną ludzi słabych, mniej wartościowych, a to pasowało do Goyle’a. Malfoy zawsze był silny, potrafił panować nad emocjami. W przeciągu kilku sesji opanował oklumencję, której wrażliwy Potter nie potrafił przyswoić. A dziś usłyszał, że siłą jest okazywanie uczuć. Co to za bzdury? Wiele by dał za to, by móc zwrócić się teraz do Notta o pomoc, ale nie było takiej siły, która zmusiłaby go do takiego kroku. Książę Filip czarodziejskiego świata, cholera jasna! Pieprzyć to wszystko! Czuł się zagubiony. Za chwilę skończy trzydzieści sześć lat, a jego życie po raz kolejny znalazło się na zakręcie. Był pewien, że jego rodzice coś przed nim ukrywają i nie miał ochoty biernie czekać na moment, w którym zdecydują się powiedzieć mu prawdę. Długo analizował wszystkie słowa matki oraz dziwne zachowanie ojca. Czuł, że coś mu umknęło, jakaś niewidzialna nić, która poprowadziłaby go w głąb czegoś, co powinien poznać.
W pokoju rozległ się cichy trzask aportacji. Zmorek odchrząknął i wlepił w Draco swoje wyłupiaste oczy.
– Wzywają pana, Draco Malfoy, sir.
Draco podniósł się z podłogi i otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu. Zmorek wykręcał sobie cienkie palce, niepewny tego, co powinien zrobić.
– Dziękuję, Zmorku. Bardzo są źli? – zapytał skrzata, przyglądając mu się uważnie.
– Pan Draco wie, że Zmorkowi nie wolno źle mówić o państwu, sir – zaskrzeczał głośno, skubiąc poplamione ubranie. Malfoy zastanawiał się, dlaczego matka nie nakaże dbać skrzatowi o swój wygląd, ale postanowił się nie wtrącać.
– Wiem, ale ja też jestem twoim panem i... – Draco wpadł na genialny pomysł – zabraniam ci się karać za to, co teraz powiesz.
Skrzat popatrzył na niego zdziwiony. Jego wyłupiaste oczy zrobiły się okrągłe jak spodki od herbaty. Po chwili kiwnął z wdzięcznością swoją pokraczną głową na znak zgody.
– Państwo rzucili zaklęcia nieprzenikalności na salon, sir. Nie chcieli, by ktoś słyszał ich rozmowę z madame. – Skrzat zwiesił głowę, widząc zawiedzioną minę Draco. – Ale Zmorek umie sobie z tym poradzić, sir. Zmorek pomyślał, że młody pan Malfoy chciałby wiedzieć, co czarna madame dostanie w zamian za wolność pana. Zmorek usłyszał to i owo.
– Pośpiesz się Zmorku, za chwilę ktoś może tu przyjść – powiedział łagodnie Draco. Prawie parsknął śmiechem na określenie madame Star w ustach Zmorka, ale w sumie ładnie to brzmiało. Trochę się niecierpliwił, nerwowo nasłuchując czy z holu nie rozlega się jakiś hałas.
– Niech się pan Draco nie denerwuje, Zmorek zadbał o to, by go nie szukali, sir. Zmorek słyszał, jak czarna pani stawiała warunki. Zmorek nie wie, jak starszy pan Malfoy tego dokona, ale obiecał je spełnić. Czarna pani otrzyma wolność.
– Co to znaczy, Zmorku? – Draco niewiele rozumiał z pokrętnej mowy skrzata, ale wiedział, że rodzice nie powiedzą mu całej prawdy.
– Zmorek podsłuchał, że madame pragnie czegoś więcej niż galeonów, sir. Pragnie wolności.
– Ale co… No dobrze, dziękuję ci Zmorku. Przekaż, że za chwilę zejdę.
Skrzat ukłonił się głęboko i zniknął z cichym pyknięciem, a Draco pogrążył się w myślach. Rozumiał, że Zmorek nie umie wytłumaczyć, co znaczy wolność dla madame Star, ale bardzo go to ciekawiło. Czyżby w Paradise nie była z własnej woli? Nie, to nie pasowało. Przecież to ona była szefową. Musiało chodzić o coś innego i on dowie się tego tak czy inaczej. Przywołał do siebie z szafy świeże ubranie i szybko się przebrał. Powie rodzicom, że się zdrzemnął i musiał doprowadzić do porządku przed przyjściem do salonu. Uśmiechnął się do swojego bladego odbicia w lustrze. Musiał być silny.


***
Znowu tam była. Rozglądała się po pomieszczeniu, próbując zrozumieć, jak tu się znalazła. Czuła, że nie jest sama. Za nią, w głębi pokoju ktoś stał, przyglądając się jej i mrucząc pod nosem słowa uznania. Czuła się skrępowana jego obecnością, wolałaby być sama. Chciała położyć się i odpocząć. Była tak bardzo zmęczona. Podeszła do łóżka, może chociaż na chwilę się zdrzemnie? Nagle zorientowała się, że jest całkiem naga. Chciała się obrócić, by znaleźć coś do zakrycia, ale nie mogła się ruszyć. Z tyłu rozległo się znajome skrzypienie butów. Z przerażenia zaczęły drżeć jej kolana. Poczuła, jak ktoś popycha ją na kolorową narzutę, jednocześnie sięgając po jej piersi. Ręka zaciskająca się na nich miała grube, szorstkie palce z brudnymi paznokciami. Nadal nie mogła się ruszyć, głos uwiązł jej gdzieś głęboko w gardle. Poczuła w sobie jego nabrzmiały członek. Pchnął kilka razy, uderzając rytmicznie w jej pośladki. Jedną dłonią przytrzymywał jej biodro, drugą zaciskał na szyi. Chciała krzyczeć, żeby ją zostawił, ale nie mogła wydusić ani słowa. Nagle odwrócił ją na plecy i mocno pociągnął w dół, raz jeszcze nadziewając na swojego członka. Poruszał nią w górę i w dół, bez przerwy, w górę i w dół. Sapał z wysiłku, a ona krztusiła się obrzydzeniem. Nie widziała jego twarzy, nie mogła jej dojrzeć w mroku, z którego wyłaniał się tylko jego tułów. Zamknęła oczy, próbując odciąć się od tego, co mężczyzna robił z jej ciałem. Poczuła, że ktoś ciągnie ją za włosy i bije po twarzy. Chciała otworzyć oczy, ale znowu niemoc wzięła nad nią górę. Sen się zmienił, wiedziała, że teraz śni o swojej pracy. Poczuła się trochę bezpieczniej, wiedząc, co się stanie. Wiele razy śniła o tym, co robiła w nocy. Były to męczące sny, ociekające najbardziej wyuzdanym seksem, jakby jej mózg musiał wyprzeć te obrazy, by ostatecznie sobie z nimi poradzić. Nie chciała wiedzieć, kim jest klient, było jej to obojętne. Ona miała się uśmiechać i chętnie wykonywać swoją lubieżną pracę. Klęczała teraz na podłodze, a mężczyzna powoli dociskał jej głowę do swojego krocza. Raz po raz oblizywała nabrzmiały członek, starając się, by finał przyszedł jak najszybciej. Wstała i nie podnosząc wzroku, popchnęła go na łóżko. Nie opierał się, czekając na to, co się stanie. Powoli, kręcąc ponętnie biodrami, wczołgała się na niego, jęcząc od niechcenia. Uniosła się nad jego twardym penisem i powoli opuściła, wpuszczając go do swojego środka. Jęknął z rozkoszy, wymawiając jej imię. Poczuła się nieswojo, słysząc te prawdziwe, jednak postanowiła nie przerywać swojej pracy. Może to element fantazji klienta? Nie po raz pierwszy nazywano ją imionami innych kobiet i mężczyzn. Ręce mężczyzny chwyciły jej pośladki i zaczęły delikatnie masować, przenosząc się od czasu do czasu na piersi. Z zaskoczeniem stwierdziła, że zaczęła odczuwać niejaką przyjemność z tego, co robiła. Czuła, jak jej wnętrze bardzo powoli się rozpala, oczekując z niecierpliwością na ciąg dalszy. Spojrzała w twarz mężczyzny, z którym odbywała teraz stosunek; miał w sobie coś znajomego i ciągle szeptał jej imię.
– Granger, do jasnej cholery!
Ocknęła się, rozglądając nieprzytomnym wzrokiem po celi. Po drugiej stronie, za kratami, wpatrując się w nią z wyczekiwaniem, stał Malfoy.
– No wreszcie. Ile można czekać, aż jaśnie wielmożna się obudzi? – zapytał lodowatym tonem.
– Co ty tu robisz? – wykrztusiła, patrząc na niego z niedowierzaniem. Stał ubrany w świetnie skrojony garnitur i nienagannie wypastowane buty. W wypielęgnowanej dłoni trzymał czarną aktówkę i spoglądał na nią ze złością.
– Przyszedłem dowiedzieć się, jaka jest twoja decyzja. Chcesz pomocy, czy mam cię tu zostawić, a potem wysyłać świąteczne paczki do Azkabanu? – zapytał z wyraźną niechęcią. Hermiona podeszła do krat nie wierząc, że to się w rzeczywistości dzieje. Wrócił?
– O czym ty teraz mówisz? – upewniła się, bojąc zawodu, którego chyba by nie zniosła. Po tylu tygodniach naprawdę pojawiała się szansa na wyczekaną wolność? Czy to kolejny sen, z którego obudzi się w jeszcze większej rozsypce?
– A co? Masz już zaniki pamięci? – zakpił Draco przyglądając się jej uważnie. Wyglądała jak zaszczute zwierze. Musiał mieć naprawdę wybujałą wyobraźnię, skoro pragnął jej ciała. Jej ruchy były nerwowe, gwałtowne, wyglądało na to, że nie do końca nad nimi panuje. Mimo że chciała sprawiać wrażenie pewnej siebie, Draco czuł, że jej duma została mocno podeptana. Teraz widział to, co chciała wytłumaczyć mu matka. Widział, choć nadal nie rozumiał.
– Nie. Znaczy tak, pamiętam. Wszystko pamiętam – powiedziała z trudem, wpatrując się w niego z podejrzliwością. Poczuł się nieswojo, jakby jej oczy mogły prześwietlić go na wylot, jakby nic nie potrafił przed nią ukryć.
– Więc jak będzie? Nie mam zbyt dużo czasu – powiedział ostrzej, niż zamierzał. Ta kobieta wyprowadzała go z równowagi, nawet wtedy, gdy jej współczuł.
– A co chcesz w zamian? – zapytała głosem wypranym z emocji. Wolałby jakikolwiek wybuch złości od tej chłodnej, bezosobowej uprzejmości.
– Och, nic. Nic nie chcę.
– Mam uwierzyć, że zrobisz to bez żadnej korzyści dla siebie? – Hermiona patrzyła na niego z kpiną. Nigdy w to nie uwierzy. Mężczyźni nie są bezinteresowni.
– Nie moja rzecz, w co wierzysz, Granger, ale myślę, że nie masz wyjścia. Więc jak? – rzekł, udając obojętność. Na twarzy kobiety widział niedowierzanie.
– A jak to sobie wyobrażasz? – zapytała z mieszanką irytacji. – Nikt mi nie chce zaufać. Próbowałam już wszystkiego.
Popatrzył na nią i naprawdę jej uwierzył. Nawet gdyby nie znał wszystkich szczegółów postępowania, jakie toczyło się przeciw Vanessie Gosse, był pewien, że Granger użyła wszystkich środków, by przekonać ich do tego, co mówiła.
– Szczegóły zostaw mi. Jutro Hermiona Granger będzie wolna albo nie nazywam się Draco Malfoy – odwrócił się gotowy do wyjścia.
– Nie, poczekaj! – zawołała z przerażeniem. Jej dłonie mocno zacisnęły się na dzielących ich kratach.
– Granger – warknął zniecierpliwiony Malfoy.
– Daj mi skończyć. Jeżeli naprawdę chcesz mi pomóc, to mam prośbę. Myślałam o tym, co mi zaproponowałeś i nie chcę być Hermioną Granger. Na razie – spojrzała błagająco na Malfoya. – Zrozum, ja… ja nie jestem jeszcze gotowa. Zresztą... Uwięziona jest Vanessa Gosse, ją będzie łatwiej uwolnić. Dyskretnie, bez rozgłosu. Prorok Codzienny nie zainteresuje się kimś takim. Rozumiesz?
Draco pomyślał o słowach matki i obietnicy, jaką złożył. Powoli kiwnął na znak zgody.
– A co z twoimi przyjaciółmi? Nie ma cię już bardzo długo, żadna terapia nie trwa wiecznie. Pewnie już się niepokoją – stwierdził przesadnie zdawkowym tonem.
– Myślałam o tym. Napiszę do nich. Wyjaśnię, że kogoś poznałam czy coś – jej głos stał się niecierpliwy. – Zasugeruję, że chcę jeszcze pobyć z daleka od tego, co mnie spotkało. Nawet nie skłamię, bo naprawdę tak jest. Coś wymyślę.
– I uważasz, że to wystarczy? Nie będą dociekać? Nie będą cię szukać?
– A czy teraz mnie szukali? – Ze słów wylała się nieoczekiwana gorycz. Draco spojrzał na nią zaskoczony, ale nie chciał tego komentować. To nie jego sprawa.
– Nie wiem, nic nie słyszałem na ten temat, ale na pewno się martwią – zapewnił, czując się bardzo głupio.
– To będę do nich dzwonić. Zrozum, ja nie jestem sobą, nie potrafiłabym się normalnie zachowywać. Rozumiesz? Pewnie nie rozumiesz – dodała ciszej, zamykając oczy i kręcąc głową – w końcu jesteś tylko facetem.
– Dziękuję, nie musisz mi o tym przypominać – powiedział Draco, czując, że powinien raz jeszcze porozmawiać z matką. Chciałby zobaczyć, jak oczy Granger rozświetlają się na jego widok. Nie mógł znieść tej wszechogarniającej niepewności, tej bezsilności, która biła go po twarzy. Po chwili podjął decyzję: – Zgoda, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
Milczał przez moment, dobierając ostrożnie słowa.
– Pójdziesz na terapię. Załatwię ci prywatnego lekarza, który będzie z tobą pracował, dobrze? Już dawno powinnaś zwrócić się po pomoc, a ty zamiast tego poświęciłaś się innym. – To było głupie, ale serce ścisnęło mu się, gdy tylko skończył mówić. Spojrzał na jej twarz i zauważył coś dziwnego. Podniósł dłoń do jej policzka, ale Hermiona odsunęła się sztywno. Nie wiedział dlaczego, ale zabolał go ten drobny unik.
– Sama sobie poradzę, nie potrzebuję pomocy – powiedziała, nie patrząc mu w oczy. Nie wiedział, jak powinien się zachować, wszystkie chwyty, jakich używał do tej pory, w tej sytuacji wydawały mu się niestosowne. Raz jeszcze pomyślał o rozmowie z matką.
– Właśnie widzę. Znasz moje warunki. Chcesz je przemyśleć? – zapytał, potrzebując dać czas nie tyle jej, ile sobie. Czuł w środku emocje, o których nie miał pojęcia, że istnieją. Zerknął na jej poranione od przygryzania usta, blade policzki, wystraszone oczy i nie rozumiał, dlaczego Granger nagle zaczęła go tak fascynować.
– A mogę? – zapytała z niedowierzaniem. Ktoś zastukał do drzwi. Strażnik zapewne dawał znak, że widzenie się skończyło. Powinien teraz wyjść, ale nie miał na to ochoty.
– Masz godzinę – powiedział, zastanawiając się, jak załatwi jeszcze jedno widzenie. – Wrócę po ciebie, nie bój się – dodał, widząc jej przerażone spojrzenie i żałując tego, co miało się stać.


*CDN*
Betowała niezastąpiona Rzan. Kochana, jak zawsze, bardzo Ci dziękuję. Twoja pomoc jest nieoceniona, szczególnie przy Festiwalu :*

stwierdził p