sobota, 24 maja 2025

Festiwal strachu. Cz. III Mocne postanowienie poprawy

 

„Kto pokrywa złości swoje, poszczęścion nie będzie, lecz kto się spowiada, a opuści je, miłosierdzie otrzyma. (Księga Praw, rozdz. 28, wers.13)”

 

***

 

Las był cichy, cichy tak jak tylko potrafi być na przełomie zimy i lata. Porażone mrozem młode liście, stare szeleszczące pod stopami. Wystarczyło się zatrzymać, by usłyszeć mrówki, które dopiero co obudziły się z zimowego letargu. Miliony małych stóp pędzące w pospiechu, w sobie tylko znanym kierunku. Zawsze w obrębie swojego mrowiska, swojego domu, swoich korzeni. Od czasu do czasu odzywały się ptaki nawołując nawzajem do składania jaj. Okres lęgowy, czas przebudzenia, koniec odpoczynku. Nie wiedziała dlaczego, ale razem z przyjściem wiosny czuła, że zaczyna żyć na nowo. Minął rok. Rok, którego nie pamiętała, rok który był zasługą, ale też zwieńczeniem jej porażki. Szła przed siebie próbując uporządkować myśli. Od tak dawna nie czuła spokoju, który teraz nieśmiało otulał ją jak miękki, muślinowy koc, którym nakrywał ją Malfoy, gdy usypiała w fotelu. Wróciła pamięcią do tamtej rozmowy, podczas której po raz pierwszy mu zaufała. I do kolejnej. I kolejnej. Nie umiała odnaleźć się w natłoku myśli jakie zaczęły napływać bez ostrzeżenia do jej głowy. Jak to się stało. Czemu gdy myślała, że już po wszystkim—znowu musi się z tym mierzyć. Ale czy na pewno z TYM? Musi wrócić do domu i sięgnąć po myślodsiewnię. To czasami działało, znajdowała kolejne odpowiedzi patrząc z boku, będąc niemym widzem tego, co było przed nią ukryte. Chciała znaleźć odpowiedź, chciała podjąć dobrą decyzję. Ale czy jest gotowa wyruszyć w podróż, która już się odbyła?

***

Rok wcześniej Hermiona siedziała nieruchomo na wąskim łóżku w małym pokoju, który Malfoy nazwał „bezpiecznym miejscem”. Ściany były blade, łóżko przykryte szorstką narzutą, a okno zakratowane, choć nikt o tym głośno nie mówił. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od opuszczenia Azkabanu. Kilka dni? Tydzień? Nie miała też siły pytać. Malfoy odwiedzał ją codziennie. Czasem przychodził sam, czasem z uzdrowicielką. Ale jego spojrzenia — zimne, oceniające, rozliczające — zdradzały, że nie traktował jej jak człowieka, lecz jak coś złamanego, z czym można zrobić wszystko. Czuła się jak przepustka do jego politycznej kariery, chociaż nie mówił o tym głośno. Było jej wszystko jedno. Trwała w otępieniu.

Któregoś razu, Malfoy przyprowadził matkę. Jej świadomość zarejestrowała to mimochodem. Narcyza wpatrywała się w nią oczami okrągłymi ze zdumienia, wzrokiem w którym czaił się mrok i … zrozumienie?

Mijały dni, jeden za drugim podobne do siebie. Miała przemywane rany, piła dymiące eliksiry. Podobno najpierw musiało wyzdrowieć jej ciało. Powłoka, skorupa w której była uwięziona. Wiedziała czemu nie jest w Mungu, wiedziała, że przed nią długa droga powrotna. Wokół niej pojawiali się ludzie. Znajome twarze na które była obojętna. Jej wygląd znów był normalny, bez śladu rudych włosów, wyzywającej twarzy. A jednak nie czuła się sobą.

Pewnego wieczoru próbował ją pocałować. Może był pijany, a może tylko udawał. Mamrotał coś o tym, że nie może czekać, że już czas, że wszyscy zadają tak dużo pytań. Zachowywał się inaczej, jak nie on — zazwyczaj chłodny i wyniosły, patrzący z nutą pogardy, ale też czymś czego nie mogła odgadnąć. Hermiona odsunęła się gwałtownie, przyciskając do ściany.

— Nie dotykaj mnie – syknęła nie swoim głosem, tym razem pozbawionym obojętności. Jego twarz ściemniała.

— Myślałem, że to dla ciebie nie problem. Przeszłaś przez więcej niż to, co chcę ci zaoferować – zrobił ruch ręką, jakby gestem objąć chciał wszystkie jej przeżycia.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do pokoju weszła Narcyza. Jej lekko zarumieniona twarz świadczyła o pośpiechu, w którym przybyła. Obecność pani Malfoy była zawsze cicha, ledwo dostrzegalna, ale tym razem jej oczy były lodowate.

— Draco. Wyjdź.

— To nie twoja sprawa, matko.

— Jest dokładnie moją sprawą. Traktujesz ją jak coś, co można kupić, jak przedmiot. A ona przeżyła piekło.

Draco rzucił spojrzenie Hermionie, jakby szukał potwierdzenia, że to tylko teatr. Ale ona patrzyła na niego z chłodną pogardą, z wyzwaniem w oczach.

— Nie jesteś moim zbawicielem, Malfoy. Jesteś kolejnym więzieniem. – Słowa uderzyły w niego z siłą, której się nie spodziewał. Wyszedł z pokoju bez dalszych protestów, czując, że stracił coś nieuchwytnego, zanim naprawdę zdołał to zyskać.

Tego wieczoru Narcyza zabrała Hermionę do swojej prywatnej posiadłości na wybrzeżu. Tam Hermiona mogła po raz pierwszy od miesięcy oddychać. Cisza, morze, i długie rozmowy z kobietą, której nigdy nie podejrzewała o taką wrażliwość.

— Nie musisz wybaczać Draco. Ale musisz siebie ocalić. — powtarzała Narcyza, podając jej dziennik. — Pisanie może pomóc. Mówienie. Krzyk. Cokolwiek, byle nie milczeć.

***

Dom Narcyzy na obrzeżach Kornwalii był zazwyczaj otulony mgłą i spokojem. Ciszą, której brązowowłosa kobieta niedawno przestała się bać. Minęło kilka dni nim Hermiona mogła zacząć terapię — prawdziwą, trudną i bolesną. Każdego ranka siadała przy oknie, spoglądając na ogród, gdzie czasami przechadzał się Draco — nie odzywał się do niej, nie narzucał, tylko był. Wiedziała, że jej pilnuje, jak drapieżnik pilnuje zdobyczy, ale w jego zachowaniu zaszła ledwie zauważalna zmiana, której Hermiona nie znała.

Pierwsza sesja. Druga, trzecia.

Hermiona milczała. Gdy wychodziła, Draco podnosił czasami wzrok znad książki, lub dokumentów, które zaczął przywozić do domu matki. Nie pytał. Milczał. Tylko od czasu do czasu skinął jej głową.

— Czuję się jak... cień.

Andromeda słuchała bez słowa. Hermiona mówiła przez zaciśnięte zęby. — Jakbym miała już tylko to ciało. Jakbym nie istniała poza tym, co można dotknąć, wziąć, zużyć.

Potem dodała ciszej: — A on patrzy. Zawsze patrzy.

Draco słyszał to wieczorem. Siedział na schodach przed gabinetem Andromedy urządzonym w domu jego matki, wsłuchany w skrzypienie desek, w ślady bólu, których nie umiał nazwać. Chciał zniknąć. Ale coś zawsze kazało mu zostać.

Pewnego ranka Hermiona poprosiła o lusterko. Zaczęła oglądać swoje ciało. Nie z pogardą, nie z litością. Z ciekawością. Chciała zobaczyć siebie tak, jak nie widziała od miesięcy — jako człowieka. Tego popołudnia Draco przyniósł jej bukiet dzikich róż. Nie podał ich osobiście. Zostawił pod drzwiami. W środku był liścik: Nie wiem, jak ci pomóc. Ale jestem tutaj. I uczę się nie patrzeć, tylko widzieć. Hermiona uwierzyła, że kiedyś będzie w stanie mu wybaczyć.

Odkąd przeniesiono ja na wybrzeże, nikt więcej jej nie odwiedzał. Była jak na odwyku, zamknięta choć wolna. Zdała sobie sprawę, że jest wdzięczna za taką szansę. Nie była sobą. Jeszcze nie teraz. Nie chciała pokazywać się w takim stanie ludziom, na których jej zależało. Zresztą, pamiętała z czym przyszła do Malfoya te kilkanaście miesięcy temu i wiedziała, że tylko on zna całą prawdę. Nie czuła przed tym buntu.

Pewnej nocy Hermiona miała atak paniki. Krzyczała przez sen. Draco wbiegł do pokoju, ale nie dotknął jej. Usiadł w rogu. Kiedy się obudziła, spojrzała na niego z rozmazanym spojrzeniem.

— Zostań. Ale nie mów nic.

I został. Całą noc. Z głową opartą o ścianę, z rękami splecionymi, by nie sięgnąć przed siebie. Z sercem bijącym jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył ją w szkolnej bibliotece.

Dni mijały. Hermiona zaczęła pisać dziennik. Najpierw były to pojedyncze zdania, potem wspomnienia. Pisała o Madame Star. O kobietach z Paradise. O klientach — prominentnych politykach, byłych śmierciożercach, ludziach, których nazwiska znał cały świat. A Draco nadal był. Czasem przynosił herbatę. Czasem naprawiał skrzypiące drzwi. Ale przede wszystkim — milczał, słuchał i trwał. Narcyza widziała przemianę jaka zachodzi powoli w jej synu. Rozmawiała o tym z Lucjuszem, pytała samą siebie czy to nie czas, by opowiedzieć Draco dlaczego tak bardzo zależy jej na tej kobiecie, dlaczego ta historia zrobiła na niej takie wrażenie, ale tylko mu powiedziała:

— Dziękuję, że jesteś cicho. Większość ludzi chce ją naprawić. Ty musisz tylko pozwolić jej się złożyć.

Draco nie odpowiedział, ale jego spojrzenie było inne. Już nie ciężkie od pragnienia, które władało nim na początku. Teraz było w nim coś pokornego. Coś nowego. Szacunek?

***

Hermiona miała koszmary. Terapia rozdrapywała i pogłębiała rany, które dopiero niedawno zaczęły się goić. Poruszona psychika nie dawała jej spać. Wszystko wracało. Każdej nocy, gdy tylko zamykała oczy, świat w jej głowie rozpadał się na kawałki.

Czasami stała w pokoju pełnym luster. Setki odbić, każde z nich inne — jedno miało zakrwawioną twarz, drugie zgaszone oczy, trzecie płakało bezgłośnie. Ale żadna z tych twarzy nie była naprawdę jej. Szukała własnego odbicia, tej sprzed wszystkiego, ale znajdowała tylko Vanessę Gosse — zbyt mocno umalowaną, z ustami wygiętymi w sztucznym uśmiechu, z ciałem, które nie należało już do niej. Za każdym razem, gdy chciała rozbić lustro, ręka przechodziła przez szkło jak przez mgłę.

Innym razem szła ciemnym korytarzem, a głosy ją śledziły. Męskie śmiechy, sykliwy szept Madame Star, słowa śmierciożerców wypowiadane między zębami: „Taka mądra dziewczynka, a teraz prosisz, błagasz, żebym cię dotknął...” Każde słowo było jak sztylet. Próbowała krzyczeć, ale z ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Tylko oddech. Krótki, rwany, przypominający łkanie.

Siedziała na ławie oskarżonych. Sala pełna ludzi. Harry, Ron, Draco, Minister Magii, dziennikarze, a nawet jej dawni nauczyciele. Wszyscy patrzyli na nią z wyrzutem.

— Zabiłaś go.

— Zhańbiłaś nas.

— Udawałaś bohaterkę, a byłaś dziwką.

Chciała krzyczeć, że to nieprawda. Że została wciągnięta, że działała pod przykrywką, że... że... Patrzyła na Malfoya, on tylko odwracał wzrok. Jakby się jej wstydził. Jakby naprawdę wierzył, że była tylko „tym”. Wtedy ściany Azkabanu zaczynały się zamykać. Nie mogła oddychać.

Najgorszy jednak był sen z Dołohowem. Trzymała dziecko w ramionach. Małe, ciepłe, pachnące mlekiem i lawendą. Ale gdy spojrzała na jego twarz, zobaczyła twarz Dołohowa. Z przymkniętymi oczami, z krwawym śladem na główce. Dziecko zaczynało płakać. Z ust zamiast dźwięku wydobył się wrzask, jakby rozdzierano je od środka. Hermiona upuściła je z przerażenia — ale nie słyszała uderzenia. Tylko szelest tiulu. Spojrzała na podłogę, a tam leżała tylko czerwona sukienka z Paradise, w którą kiedyś ją wciśnięto.

Zawsze budziła się zlana potem. Drżała. Czasem próbowała złapać za różdżkę, ale miała ją ukrytą głęboko w szufladzie — świadomie. Nie ufała sobie. Wiedziała, że Malfoy czasem siedział na korytarzu przed jej pokojem. Nigdy nie pytał. Czasem tylko zostawiał herbatę pod drzwiami. Czasem kilka suchych kwiatów. Czasem książkę, którą czytała, zanim wszystko się rozpadło.

Czasami Hermiona otwierała drzwi i pozwalała mu siedzieć w kącie jej pokoju, w ciszy. Zgadzała się na jego obecność. Nie dlatego, że mu ufała. Tylko dlatego, że przy nim nie czuła się tak całkiem sama.

***

Tamtej nocy Hermiona znowu długo nie spała. W dzień poza Andromedą nikogo nie było. Malfoy był w pracy, albo u siebie w domu. Ostatnio zastanawiała się, skąd ma czas na tak częste odwiedziny w domu matki. Na godziny spędzane nieopodal jej pokoju. Bywał tu częściej niż Narcyza. Z niezwykłą precyzją wybierał momenty, kiedy najbardziej potrzebowała obecności drugiego człowieka. Nie przeszkadzało jej to, ale ta obecność zrobiła się zauważalna, przynosiła pytania, na które ona nie znała odpowiedzi. Myślała o tym gdy w końcu sen ją pochłonął, był to ten sen. Ten, który przychodził rzadko, ale zawsze zostawiał po sobie pustkę głębszą niż Azkaban.

Skrzypienie schodów. Znała ten dźwięk. Był jak sygnał alarmowy, jak odliczanie do katastrofy. Drzwi się otwierały powoli. Czuła w nozdrzach zapach piwnicy — wilgotny, metaliczny. I jego. Tego, który miał brud za paznokciami. W górę i w dół, w górę i w dół. Czasem próbowała nie patrzeć na jego twarz. Innym razem – patrzyła wprost, chcąc się upewnić, że to on, że nie zniknie, że się nie oszuka. Gdy w nią wchodził, ból nie był fizyczny. To było coś głębszego, gorszego — jakby wyciągał z niej wnętrze, rozdzierał duszę, zabierał jej oddech, znaczenie, siebie.

Obudziła się z krzykiem. Serce tłukło się w klatce piersiowej, gardło miała zdarte, dłonie drżały. Draco wbiegł do pokoju, ale Hermiona tylko zakryła twarz. Nie wiedziała skąd się wziął.

— Zostaw mnie.

— Granger…

— ZOSTAW.

Nie dotknął jej. Cofnął się w milczeniu. Ale zostawił otwarte drzwi.

Chciała o tym porozmawiać z Andromedą. Sny były coraz częstsze, mocniejsze, bardziej bolały. Eliksir uspokajający pomagał jej zasnąć, ale jakby blokował możliwość obudzenia. Drętwiała z bezsilności, z niemocy.

Była w ogrodzie. Ubrana w coś lekkiego, zwiewnego. Widział ją. Ten sam mężczyzna. A ona… prowokowała. Kręciła biodrami, śmiała się. Biegła przed nim, patrząc przez ramię, czekając, aż ją dogoni, aż przewróci, aż zrobi to, czego powinna się bać. A jednak… w tym śnie nie bała się. Była podniecona. Pragnęła tego. Gdy zaczął się gwałtowny seks, Hermiona zadrżała. Ale nie z bólu. Ze zgody. I to właśnie wtedy obudziła się — z sercem pełnym wstydu. Nie wiedziała, gdzie jest. Rzeczywistość nie wróciła. Zimne światło księżyca wpadało przez okno. Pokój był pusty, ale ona czuła, jakby ktoś na nią patrzył.

I wtedy go zobaczyła.

Draco. W rogu pokoju. Nagi. W cieniu. Bez ruchu. Tylko jego oczy — ciemne, pełne czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Nie mogła się ruszyć. Ale chciała. Ciało ciągnęło ją do niego, jakby był jej odpowiedzią, jej losem, jej kluczem do tego chaosu. Zrobiła jeden krok. A potem drugi. I wtedy usłyszała swój głos — nie z ust, ale z wnętrza głowy: To nadal sen. Nie daj się wciągnąć. Obudź się.

I znów — przebudzenie. Tym razem prawdziwe. W łóżku. Spocona, przerażona. Draco tym razem naprawdę stał w drzwiach, z herbatą. Spojrzała na niego. A potem zasłoniła twarz dłońmi. — Ja się chyba nigdy nie obudzę do końca.

Malfoy nie zareagował. Postawił filiżankę na stoliku i wyszedł.

Ale tego dnia, pierwszy raz od dawna, Hermiona zapytała Andromedę:

— Czy ja mogę mieć sny, których się nie wstydzę? Czy to możliwe, że w mojej głowie jestem współwinna?

Andromeda odpowiedziała tylko:

— Twoja głowa nie zdradziła cię. Ona tylko próbuje przetrwać. Przetrwanie wygląda czasem jak hańba. Ale to nadal jest siła.

Myślała nad tym siedząc w łóżku. Starała się zrozumieć i wyprzeć poczucie, że jest dla kogoś problemem. A może była problemem dla samej siebie. Hermiona położyła się. Po wieczornej sesji z Andromedą, nie wypiła żadnego eliksiru na sen. Chciała „przespać” to sama. Miała w sobie tyle pytań. Tamten sen powrócił nagle. Nie zapowiadał się.

Skrzypiące schody. Ich dźwięk łamał ciszę jak kij łamie kości. Wiedziała, co będzie dalej. Drzwi się uchylały. Mężczyzna — brudny, ciężki, jego paznokcie czarne od ziemi, jego oddech cuchnący spirytusem i mięsem. Gdy siadał na łóżku, materac uginał się, jakby cały świat się przechylał. Nie krzyczała. W tym śnie nigdy nie krzyczała. Ciało było sztywne. Usta zamknięte. Gdy w nią wszedł — bez ostrzeżenia, bez słowa — wszystko w niej pękło. Nie bolało fizycznie. Bolała dusza. Jakby coś nie tylko ją rozdzierało, ale zostawiało po sobie pustkę. Jakby zrywał z niej człowieczeństwo z każdym pchnięciem. Jakby nie była osobą — tylko przedmiotem, skórą, mięsem do użycia.

We śnie leżała bez ruchu. A mimo to czuła, jak wnętrze krzyczy. Zejdź ze mnie. Zostaw mnie. Przestań. Przestań.

Ale on nie przestawał.

Hermiona obudziła się z krzykiem, z dłonią między nogami — zaciskającą się nie po to, by się zaspokoić, tylko jakby chciała zatrzymać wspomnienie. Jakby chciała siebie tam zamknąć, uchronić to, co jeszcze nie zostało zniszczone.

Z oddali dobiegał szum wody. Draco. Musiał być w domu, jak zawsze zostawił drzwi uchylone. Hermiona wstała i zamknęła je. Cicho. Nie chciała, by ją widział w tym stanie, ale nie wiedziała dlaczego.

***

Pogrążona w słowach terapeutki, próbowała przypomnieć sobie kolejność przetwarzania bodźców w chwilach, kiedy czuła się bezradna. Z zamyślenia wyrwał ją cichy dźwięk — skrzypnięcie podłogi. Zamarła, instynktownie wtulając się głębiej w cień. Serce przyspieszyło, jakby przypomniało sobie, że nadal istnieje. Ktoś był w bibliotece. Późna pora, cisza, znajoma przestrzeń — i nagle ten niepokój. To nie był jeden z tych dźwięków, które można zignorować. Ktoś chodził między regałami, powoli, niemal ostrożnie. Jakby nie chciał przeszkadzać książkom. Jej ręka automatycznie powędrowała do różdżki, choć przecież była tu bezpieczna. Wciąż jednak trudno było odzwyczaić się od czujności. Odetchnęła głębiej, nie chcąc panikować. Może to tylko jej wyobraźnia. Może…

Kolejne kroki. Teraz bliżej. Głos. Niski. Cichy. Ledwie słyszalny.

— Wiedziałem, że tu będziesz.

Serce zamarło jej na ułamek sekundy. Potem zabiło gwałtownie. Znała ten głos. Wychyliła się lekko zza regału. W półmroku, oświetlony jedynie bladym światłem księżyca wpadającym przez wysokie okna, stał Malfoy. Wyprostowany jak zwykle, z rękami w kieszeniach, ale twarz miał poważną. Nie wyniosłą. Po prostu cichą. Jakby i on zapomniał, że to miejsce kiedyś było pełne życia.

— Pilnujesz mnie? — zapytała chłodno, unosząc brwi, choć jej głos nie zabrzmiał wystarczająco pewnie, by zadać prawdziwe oskarżenie. Uśmiechnął się kątem ust, ale to nie był szyderczy uśmiech, jaki znała.

— Nie. Po prostu… to jedyne miejsce, gdzie można oddychać. Idzie burza. Powinnaś wrócić do swojego pokoju.

Hermiona przyglądała mu się uważnie. Coś było w jego oczach. Zmęczenie? Żal? A może po prostu echo dawnego życia, które już nigdy nie wróci. Tak jak u niej.

— Dlaczego to robisz, Malfoy? — spytała, nie ruszając się z miejsca.

— Co?

— Przychodzisz do mnie, zagadujesz. Zostawiasz herbatę. Patrzysz na mnie jakbyś… — urwała, zła na siebie, że chciała to nazwać.

Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Przesunął wzrokiem po regałach, po starych grzbietach książek, które pamiętały czasy, gdy wszystko było prostsze. Potem spojrzał wprost na nią.

— Może próbuję zrozumieć, dlaczego to wszystko wciąż boli.

***

Z niepokojem zauważyła swoje przywiązanie do Malfoya. Po tamtej rozmowie w bibliotece poczuła jakąś niewytłumaczalną bliskość z tym mężczyzną, którego obecności nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć. Widziała jego ukratkowe spojrzenia, słyszała niepokój w głosie, gdy opowiadał matce o terapii. Ale dlaczego stał się jej codziennością?

To ona go prowokowała. Tamten sam mężczyzna, ale młodszy, silniejszy. Śledził ją, a Hermiona — ku własnemu przerażeniu — chciała tego. Obnażała szyję, ramię, biodro. Kręciła się, rozchylała uda jak w teatrze, jak aktorka, która zna scenariusz. I gdy w końcu rzucił się na nią, brutalnie przygniatając do ściany, szarpnął materiał jej spódnicy, pchnął z całej siły — jęknęła. Nie z bólu. Z pragnienia.

To przeraziło ją bardziej, niż powracający koszmar. Kiedy się obudziła, jej bielizna była mokra. Było to takie…fizyczne. Reakcja ciała, której nienawidziła. Spojrzała na drzwi. Stał tam Draco. Półnagi. Jakby czekał. Jakby wiedział. Ich spojrzenia się spotkały. Nie odezwał się. Tylko patrzył. A Hermiona — jak zahipnotyzowana — wstała z łóżka. Ruszyła w jego stronę powoli, naga, zimna, roztrzęsiona. Pomyślała, że to nadal sen. A może jawa? Czasem nie było różnicy.

Gdy dzielił ich metr, Draco wyciągnął dłoń.

— Nie. — powiedziała Hermiona. Nie dotknęła go.

Ale nie wróciła też do łóżka. Stała przy nim.

— Nie wiem, czy to ja... czy coś, co zostało we mnie po tamtym miejscu.

Draco skinął głową. Cicho. Po raz pierwszy — rozumiał.

Odwrócił się i wrócił do swojego pokoju. Zamknął drzwi.

Hermiona usiadła na podłodze. Ramiona objęły jej kolana. Czuła się, jakby jej dusza była oderwana od ciała.

Ale przynajmniej powiedziała „nie”.

***

Hermiona coraz częściej opowiadała Andromedzie o snach. Zdecydowała się na to wiedząc, że nie odróżnia już snu od jawy. W dzień, gdy była Narcyza i Andromeda, umiała osadzić się w rzeczywistości. Najgorsze były wieczory i noce.

— Zaczyna się jak zawsze, mówiła. — Gwałt. Albo burdel. Ciało robi to, czego nie chce. Jęczy. Pochłania. Chce więcej. A ja tylko patrzę, z boku, i krzyczę w środku. — Zaciskała dłonie na kolanach. Oddychała płytko. — Ale potem... potem pojawia się on.

— Draco? — spytała Andromeda łagodnie. Rozmawiała z Narcyzą. Matka Malfoya nie ufała mu. „To tylko mężczyzna—powiedziała Andromedzie któregoś wieczora. — Nie wiem jak mam do niego dotrzeć. Lucjusz mówi bym ustąpiła”.

Od tamtego czasu Andromeda niepostrzeżenie podpytywała Hermionę. Bała się tego co może usłyszeć. Syndrom Sztokholmski, romantyzowanie gwałtu, przekraczanie granic. Draco był ciągle blisko, za blisko jak na zwykłe zainteresowanie świadkiem, który miał wystrzelić jego słupki sondażowe. Narcyza była pewna, że Draco nigdy nie posunąłby się do zmuszenia Granger do czegokolwiek, ale jej syn miał silną wolę. Bała się, że jego fascynacja przerodzi się w obsesję. Obsesję która nieświadomie wedrze się w sny Hermiony i zniszczy efekt mozolnie odzyskiwanej równowagi.

Hermiona chrząknęła, wyrywając Andromedę z przemyśleń.

— Jest czuły. A potem brutalny. Całuje mnie, pieści. Czasem gwałtownie we mnie wchodzi. Czasem tylko leży, dotyka piersi, wdycha moją skórę. A ja... chcę tego. I nie chcę. —Milczała chwilę. — Najgorsze, że budzę się... podniecona. Czasem z ręką między udami. Czasem z jego imieniem na ustach.

Andromeda nie komentowała. Tylko była. Trwała. I to Hermionie wystarczało, mimo, że terapeutka całą sobą czuła, że powinna to przerwać. Jak najszybciej.

Draco nie znał treści snów Hermiony. Ale czuł, że coś się zmienia. Hermiona nie uciekała wzrokiem. Czasem siadała obok. Rzadko się odzywała, ale była bliżej. I to go karmiło — jego głód dotyku, potwierdzenia, pożądania.

W nocy bezszelestnie zakradał się pod jej drzwi. Czasem przymykał je lekko, patrzył. Z nadzieją, z rosnącym pragnieniem. Raz Hermiona spała naga. Innym razem przewracała się z jękiem. I wtedy Draco czuł ten znajomy ciężar między udami. Fantazjował. Nie ruszał się. Nie śmiał. Ale chciał.

— Może mnie pragnie? Może potrzebuje kogoś, kto zna jej ciało? Może ja jestem tym, kto uzdrowi ją przez pożądanie… — Hermiona stawała się jego obsesją, krucha, zraniona, pełna nieufności. Przecież nie wiedziała jak mogłoby być pięknie. Gdyby tylko pozwoliła mu się przekonać. Wracał później do swojej sypialni, a noc była ciężka. Draco długo nie mógł zasnąć, krążąc myślami wokół Hermiony. Jej ciepło gdy była obok, ledwo zauważalny zapach lawendy i czegoś bardziej surowego, prawdziwego. Wspomnienie jej dłoni — jak przez przypadek musnęła jego nadgarstek, jak przez chwilę nie cofnęła spojrzenia, jakby też coś poczuła.

Kiedy w końcu zasypiał, sen przychodził gwałtownie. Bez ostrzeżenia.

Byli w tym samym domu, w małej sypialni na piętrze, którą znał tylko on. Hermiona stała przy łóżku, tyłem do niego, rozpinając guziki miękkiej koszuli. Robiła to powoli, z uwagą. Jej plecy odsłaniały się centymetr po centymetrze. Nie odwróciła się, ale wiedziała, że patrzy. Wiedział, że chciała, żeby patrzył.

Draco zbliżył się, bez słowa. Jego dłoń dotknęła jej karku, a potem powędrowała niżej — po kręgosłupie, aż do pasa. Jej ciało drgnęło lekko, ale nie uciekła. Przeciwnie. Pochyliła się do przodu, opierając dłonie o krawędź łóżka. W ciszy słychać było tylko ich oddechy — głębokie, ciężkie, jakby już byli po wszystkim.

Draco stanął za nią, jego dłonie objęły jej biodra. Przesunął się bliżej, czując przez cienki materiał spodni, jak bardzo jej pragnie. Hermiona odwróciła się częściowo, spojrzała na niego przez ramię. Jej oczy były ciemne, nieco zamglone. Wargi rozchylone, lekko wilgotne.

— Nic nie mów — powiedziała cicho.

Nie powiedział. Zamiast tego zaczął całować jej kark, powoli, z namysłem. Jej ciało było napięte, reagowało na każdy jego ruch. Usta przesunęły się niżej, po ramieniu, po łopatce. Ręce rozpięły stanik, który zsunął się niemal bezgłośnie na podłogę.

Hermiona odwróciła się do niego przodem i objęła go ramionami. Ich usta zderzyły się gwałtownie — to już nie było delikatne. Pocałunek był głęboki, wilgotny, zachłanny. Języki splatały się, ich oddechy mieszały, a dłonie… wędrowały. Jego palce zsunęły się pod gumkę jej bielizny. Czuł ciepło, wilgoć, napięcie, które tylko go podkręcało. Hermiona westchnęła mu prosto w usta, poddając się bez walki. Zdjęła z niego koszulę, potem spodnie. Każdy ruch był powolny, nieśpieszny, ale nie było już w tym niepewności. Chciała go. On jej.

Położyli się na łóżku, ciało przy ciele, bez barier. Draco przesuwał ustami po jej szyi, po piersiach, zatrzymując się na dłużej, drażniąc językiem, lekko gryząc. Hermiona rozchyliła nogi, przyjmując go między uda, jej biodra poruszały się rytmicznie, jakby sama podpowiadała mu tempo. Ale nie wszedł w nią od razu. Najpierw dotykał, całował, badał, sprawdzał, jak reaguje. Jak jęczy, gdy przeciągnie językiem wzdłuż jej wewnętrznego uda. Jak wygina plecy, gdy wsunie w nią palce, powoli, dokładnie. Jak gubi oddech, gdy drażni łechtaczkę opuszkami, z wyczuciem. Była blisko, naprawdę blisko, gdy wreszcie wszedł w nią. Powoli, głęboko. Hermiona zadrżała cała, paznokciami wbijając się w jego plecy. Ich ciała poruszały się razem, rytmicznie, w intensywnym, lepko—gorącym tempie. Pocałunki znów przestały być delikatne. Były mokre, dzikie, nieskładne.

Orgazm przyszedł nagle, niemal brutalnie. Najpierw ona — cicho, drżąc całym ciałem, z głową wtuloną w jego szyję. Potem on — głęboko, z jękiem rozkoszy, której nie doświadczył od lat.

Draco obudził się cały spocony, rozgrzany, twardy jak skała. Jeszcze czuł ją na sobie. Jej zapach, jej ciało, dźwięk jej głosu w jego uchu. Potrzebował chwili, by zrozumieć, że to tylko sen.

Ale jedno było pewne — coś się zmieniło. Nie tylko w jego snach.

***

Później unikał jej wzroku. Zrobił sobie kilka dni wolnego z zamiarem zostania w swoim domu. Musiał to wszystko przemyśleć. Jednak gdy trzy dni z rzędu jej nie zobaczył. Nie umiał znaleźć sobie miejsca. Nic mu nie wychodziło. Praca przestała się liczyć. Odwiedził rodziców, ale jedyne co zapamiętał, to badawczy wzrok matki. Nie pytała o nią. Jakby wiedziała.

Adromeda uważała, że należy zrobić natychmiastową przerwę w terapii. Musiała to wszystko przemyśleć. Uważała, że najlepiej będzie, jak Hermiona zostanie na jakiś czas sama. Nie potrzebowała już stałego nadzoru, leki działały. W domu Narcyzy mogła zostać ile tylko potrzebowała. Jej stan był stabilny. Nie, nie była jeszcze zdrowa, ale za bardzo skupiała się na tym, co dzieje się podczas snów. O niczym innym nie mówiła. Andromeda wiedziała, że to musi minąć, psychika sama musi nauczyć się odróżniać sen od jawy. Chciała dać czas Hermionie, ale i sobie, by nie oceniać pochopnie.

W tym czasie Hermiona zauważyła, że tęskni. To uczucie spłynęło na nią znienacka, gdy kolejnego poranka uświadomiła sobie, że Draco znowu nie przyszedł. Nie było go już czwarty dzień, więc była pewna, że pojawi się wieczorem. Nasłuchiwała cichych kroków na schodach, aż zapadła w niespokojny sen.

Była naga, klęcząca. On stał przed nią. Trzymała jego członka w dłoni. Lizała go. Ssała. A potem Draco kładł ją na łóżku. Brał szybko, mocno. Słyszała swoje jęki. Chciała więcej. I wtedy... we śnie... zaczęła krzyczeć. Nie z bólu. Ze wstydu. Ze strachu. Z niezgody.

Draco był w niej, a ona nie chciała. I on to zobaczył. W jej oczach.

Zatrzymał się. Odsunął.

— Przepraszam.

Hermiona się obudziła. Ale sen nie zniknął. On był — i był prawdziwy. Odetchnęła z ulgą. Wrócił.

Rano usiadła przy stole obok Draco. Chciała poczuć ciepło bijące od niego, chciała niepostrzeżenie musnąć jego dłoń. Poczuć, że naprawdę wrócił.

— Znasz to uczucie, gdy czegoś pragniesz, a twoje ciało cię zdradza? — spytała cicho.

Draco spojrzał. Zbladł. — Tak. — skłamał.

Hermiona pokręciła głową.

— Nie, nie znasz. Twoje pragnienie nigdy nie było używane przeciw tobie. Nigdy nie było narzędziem zniszczenia. Nigdy nie obudziłeś się, zastanawiając, czy twoje jęki były zgodą.

Draco zamilkł.

To był moment przełomu.

Nie jej. Jego.

Zrozumiał, że dotąd patrzył na Hermionę jak na kobietę, która była w piekle — i może dzięki niemu, z jego pomocą, wyjdzie. Ale nigdy nie przyjął do siebie, że może być częścią tego piekła, jeśli nie zrozumie, że jego potrzeba nie ma znaczenia.

                                                           ***

    Siedzieli w kuchni domu Malfoya. Pomieszczenie było zaskakujące – ciepłe, ale zdecydowanie urządzone przez mężczyznę. Nie było kwiecistych zasłon, pastelowych dodatków ani zbędnych bibelotów. Zamiast tego – prostota, funkcjonalność i spójny styl. Ściany pomalowano na głęboki, matowy grafit, który wbrew pozorom nie przytłaczał – wręcz przeciwnie, w połączeniu z naturalnym drewnem blatów i podłóg tworzył atmosferę solidnego spokoju. Szafki były ciemne, wykonane z litego drewna, bez ozdób, z czarnymi metalowymi uchwytami. Wszystko tu miało swoje miejsce. Na blacie obok kominka stał stary czajnik z gwizdkiem i duży, ceramiczny dzbanek w kolorze ciemnego karmelu. Obok równo ułożone przyprawy – nie w ozdobnych słoiczkach, ale w identycznych, prostych pojemnikach, opisanych drukowanymi etykietami. Porządek.

    W rogu – duży, ciężki stół z dębowego drewna, delikatnie porysowany, z plamą po czerwonym winie, której nikt nie próbował już usuwać. Przy nim cztery krzesła, każde trochę inne, jakby zbierane przez lata. Na dwóch z nich siedziała Hermiona i Draco. Nad stołem wisiała industrialna lampa, dająca ciepłe, żółte światło, które rozlewało się po całej kuchni, otulając ją jak koc. Na parapecie, jedynym miejscu zdradzającym nutę czułości, stał szklany słój z herbatnikami i zioła – rozmaryn i tymianek – pachnące świeżością i domem. Był też jeden, stary kubek z odpadającym uszkiem, ewidentnie niepasujący do reszty, ale nigdy nie wyrzucony.

    Kuchnia Draco była jak jej właściciel – surowa na pierwszy rzut oka, ale ciepła, jeśli się zatrzymać i dobrze przyjrzeć. Taka, w której herbata smakuje lepiej, a cisza nie ciąży.

    Ostatnio często się widywali, spragnieni swojego towarzystwa i rozmów, które jak twierdziła Hermiona, przynosiły jej więcej niż on mógłby przewidzieć. 

    Ona, często rozchwiana po sesjach z Andromedą, która przychodziła teraz raz w tygodniu, ale swoją obecnością sprawiała, że Hermiona czuła się w domu Narcyzy jak w gabinecie terapeutycznym. Pewnego popołudnia nie wytrzymała ze złości, narastającego pragnienia, pożądania i oczekiwania. Nie odwiedzał jej już w snach. Od tamtego momentu, gdy powiedziała NIE. Jakby potrzebowała jego fizycznej bliskości, by móc przenieść się w świat fantazji. A on bez ostrzeżenia przestał przychodzić, przestał pilnować jej sypialni. Andromeda mówiła jej, że musi nauczyć się żyć samodzielnie, że nie może bez końca ukrywać się przed światem. Hermiona rozumiała to, ale tęskniła, tęskniła za jego dotykiem, oddechem, ciepłem, mimo, że znała je tylko ze snów. Więc po prostu do niego przyszła.

    On, po doświadczeniach w domu swojej matki, czuł do siebie niechęć. Wracał do tygodni terapii, gdy odwiedzał Granger w każdej wolnej chwili. Robił to poczucia obowiązku wmówionego mu przez matkę, z potrzeby pilnowania jej i nadziei, że ukoi swoje męskie pragnienie, które towarzyszyło mu od czasu gdy przez ukryty wizjer zobaczył Hermionę w tamtej pracy. Teraz widział jaki popełnił błąd. Niepotrzebne były mu słowa matki, wiedział, że powinien cierpliwie czekać.

    Kiedy pierwszy pojawiła się na progu jego domu, bez pytania zaprosił ją do środka. Od tamtej chwili przychodziła codziennie. Najpierw oboje szukali pretekstu do spotkania. Draco nie pytał, kiedy przestanie przychodzić. Bo nie chciał, żeby przestawała. Zawarli niemą umowę, że to jego dom nie narzuca im żadnych reguł. Jakby potrzebowali wszystko układać od nowa. Oboje zapragnęli cichej, intymnej codzienności, bez pośpiechu, bez deklaracji, z nieufną nadzieją. W tajemnicy przed wszystkimi.

    Draco dla niepoznaki czasami odwiedzał ją w domu Narcyzy.  Natomiast wieczory były powtarzalne – i w tej powtarzalności tkwiło ich bezpieczeństwo.

    Podczas pierwszego wieczoru w jego domu odbyli poważną rozmowę.

    Draco przestawił filiżankę nieco bliżej niej, ale Hermiona nadal nie sięgnęła po herbatę. Siedziała sztywno, jakby wciąż nie była pewna, czy to miejsce jest prawdziwe – czy to spotkanie nie jest kolejną halucynacją wywołaną przez bezsenność i powracające obrazy.

– Czasem czuję, że jeśli się poruszę, to wszystko się rozpadnie – powiedziała cicho, nie patrząc na niego.

Draco nie odpowiedział od razu. Wziął łyk herbaty, jakby potrzebował chwili, by dobrać słowa. Nie był już tym facetem, który kiedyś rzucał złośliwości bez zastanowienia. W jego spojrzeniu było coś innego – wyciszonego, uważnego, czego Hermiona wcześniej nie zauważyła. 

– Możesz się poruszyć – powiedział w końcu. – Możesz nawet krzyczeć, jeśli chcesz. Nie ucieknę.  Hermiona uśmiechnęła się lekko, z goryczą. 

– Krzyczałam już. W zamknięciu. A potem tak długo milczałam, że teraz każdy dźwięk wydaje się za głośny.

Zsunęła dłonie z kolan i złączyła je na stole. Zdradzały ją – drżały ledwo dostrzegalnie. Draco zauważył to, ale nie skomentował.

– Terapia pomaga? – zapytał po chwili. Ostrożnie. Prawie szeptem.

Hermiona skinęła głową, ale nie od razu odpowiedziała. – Tak. Czasem. Ale są dni, kiedy boję się, że to, co tam się stało, już mnie nigdy nie opuści. Że to coś, co się we mnie wryło, jak… klątwa.

Draco nachylił się nieco bliżej. – Znam to uczucie. To, że wszystko, co było, zostawiło na tobie… coś nieodwracalnego.

Ich spojrzenia spotkały się. Po raz pierwszy odkąd przyszła naprawdę – nie przelotnie, nie przypadkowo. Hermiona nie cofnęła wzroku. Nie od razu.

– A ty? – zapytała cicho. – Z czym ty się budzisz?

Draco parsknął prawie niewyraźnie, z ironią, niestosownie. 

– Z tym, że zbyt wiele razy siedziałem cicho. Z tym, że nawet teraz bywa, że nie wiem, kim właściwie jestem. Bez tego wszystkiego, co kiedyś nas dzieliło. Bez nienawiści. Bez roli, którą kazano mi odgrywać. Bez oczekiwań.

    Cisza między nimi nie była już napięta. Była gęsta – ale  bardziej jak mgła, która osiada po burzy, niż jak lód. Hermiona sięgnęła po filiżankę i w końcu napiła się herbaty, która zdążyła już ostygnąć.

– Może to dobrze – powiedziała ostrożnie, a widząc brak zrozumienia w jego oczach, dodała – że nie wiemy. Może to oznacza, że jeszcze możemy zdecydować, kim będziemy. 

Draco skinął głową. Coś w tych słowach go przekonywało.

– Może. Albo przynajmniej spróbować być kimś, kto nie ucieka już przed samym sobą. Cieszę się, że przyszłaś.

    Za oknem wiatr poruszył gałęzie. W środku było cicho, ciepło. Nagle coś się przesunęło – ledwie zauważalnie – ale wyczuwalnie. Jakby pomiędzy ich cieniami na stole pojawiła się nowa przestrzeń. Niewielka. Ale prawdziwa. Hermiona odstawiła filiżankę i oparła się lekko o oparcie krzesła. Wydawało się, że to tylko niewielki ruch, ale dla niej – po tym wszystkim – był niemal przełomem. Jej oczy wciąż były nieco zasnute, jakby nie do końca obecne, ale głos, gdy się odezwała, był czysty. Cichy, lecz wyraźny.

– Najgorsze nie było to, co robili oni – powiedziała, nie patrząc na niego. – Nie… fizycznie. Najgorsze było to, co zostało potem. Cisza. Milczenie. Puste spojrzenia, jakby wszyscy bali się mnie dotknąć nawet myślą.

Draco nie poruszył się. Nawet oddech miał równy – celowo. Nie chciał jej spłoszyć. Nie chciał też nic mówić, dopóki nie upewni się, że ona chce, żeby mówił. Gubił się w tym co opowiadała. Nie wiedział czy mówiła o Paradise czy o tym, co ją tam zaprowadziło, ale to nie miało teraz znaczenia. Hermiona kontynuowała, głosem już bardziej matowym, surowym:

– Ron… próbował mnie pocieszyć. Wiesz, wtedy. Ale… to nie było szczere. To było… takie odwracanie wzroku. “To minie”, mówił. Jakby to było przeziębienie. Jakby można było przespać się z takim czymś i rano wstać “uleczonym”. Zacisnęła dłonie w pięści. Skóra na kostkach zbielała.– A Harry… on chciał pomóc. Naprawdę. Trochę niezgrabnie, emocjonalnie. Ale… to było takie radykalne. Chciał być bohaterem. Powtarzał “zniszczymy tych, którzy ci to zrobili”. Jakby zemsta miała naprawić to, że bałam się wejść pod prysznic. Że nie mogłam zasnąć, jeśli drzwi nie były zaryglowane na wszystkie możliwe sposoby. Jakby widok krwi na dłoniach miał sprawić, że znów poczuję się… czysta.

Jej głos zadrżał, ale nie urwała. Odwróciła głowę, patrząc na Draco. Nie prosiła go o zrozumienie. To nie był apel. To było wyznanie. Gołe, odsłonięte. Brutalne przez swoją prostotę. Draco nie szukał jej dłoni. Nie próbował sięgnąć, by ją dotknąć. Zrobił coś innego – coś znacznie rzadszego. Skłonił lekko głowę w geście, który tylko on rozumiał.

– Dziękuję, że mi to powiedziałaś – powiedział cicho. – I… przepraszam, bo kiedyś i ja byłem kimś, kto nie wiedział, jak słuchać. 

Hermiona uśmiechnęła się blado, z goryczą. 

– Może nie wiedziałeś, ale przynajmniej nie próbujesz tego zagłuszyć. To więcej, niż większość potrafi.

    Pomiędzy nimi znów zapanowała cisza. Ale była inna niż wcześniej. Nasycona. Jakby te słowa, ciężkie, wypowiedziane, zaczęły układać się w fundament czegoś nowego. Czegoś, co nie musi być od razu dobre – ale może być prawdziwe.

    Draco wziął głębszy oddech.

– W Azkabanie… – zaczął, ale urwał. Spojrzał na nią. – Nie chcę cię obciążać.

Hermiona potrząsnęła głową. – Właśnie po to tu przyszłam. Żeby przestać udawać, że jestem jedyną, która przetrwała piekło. Chcę wiedzieć, że nie tylko ja… że nie jestem dziwacznie złamana. Że to, co zostało, może mieć imię. Kształt. Historię. 

Draco spojrzał w jej oczy. Powoli, z niepewnością, ale też z autentycznym, niemal drżącym szacunkiem. Ile jeszcze było odwagi w tym kruchym ciele? Sprawiedliwości. Nawet teraz nie myślała tylko o sobie, a przecież miała do tego pełne prawo.

– Dobrze – powiedział. – To opowiem ci swoją historię, o której nie wspominam zbyt często. Ale tylko jeśli ty mi opowiesz, co robisz, gdy masz te… najgorsze dni.

Hermiona zamrugała, jakby pytanie było zbyt osobiste. Ale po chwili kiwnęła głową. Zaskakująco szybko. Może dlatego, że pierwszy raz od dawna nikt nie pytał dlaczego. Tylko jak.

    Ich rozmowa trwała długo. Za oknem zapadał zmierzch. Płomień w kominku zasyczał cicho, rzucając ciepłe, drgające światło na drewnianą podłogę. Hermiona przesunęła filiżankę na bok i bez słowa zsunęła się z krzesła. Oparła się plecami o szafkę, kolana przyciągnęła do piersi. Wyglądała dziwnie młodo w tym geście, ale to nie było dziecinne. Raczej bezbronne – jakby ciało wracało instynktownie do pozycji, w której czuło się choć trochę bezpieczne. Draco nie zapytał. Zszedł z krzesła powoli, bez pośpiechu i usiadł naprzeciwko niej – w tej samej odległości, w jakiej wcześniej siedzieli przy stole. Nawet teraz zachowywał granice. Cichy, spokojny, obecny. Hermiona wzrok miała wbity gdzieś w przestrzeń między nimi. Milczała chwilę, zanim odezwała się znowu.

– To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś próbował mnie zranić. Przecież wszyscy mamy za sobą wojnę. Ale to był pierwszy raz… kiedy mi się nie udało uciec. – Jej głos był płaski. – I przez długi czas myślałam, że to moja wina. Bo powinnam była wiedzieć. Przecież zawsze wiedziałam. Nawet jako nastolatka. Czemu więc zawiodłam jako dorosła kobieta?

Draco skinął lekko głową na znak, że rozumie, ale się nie odezwał. Czekał. Pozwalał jej mówić.

– A potem… wszyscy mówili, że jestem silna. Że “przetrwam i to”. Jakby to był komplement. Jakby nie rozumieli, że to, że żyję, nie znaczy, że… chcę. – Wypowiedzenie tego ostatniego słowa zajęło jej chwilę. Ale go nie cofnęła. Płomień w kominku poruszył się gwałtownie, jakby zareagował na ciężar jej słów. Albo jakby sam dom wstrzymał oddech.

– W gabinecie terapeutki… Andromedy– powiedziała ciszej – są miękkie koce. I herbata. I zdjęcie pola lawendy, które ma mnie uspokajać. Ale żadne z nich nie wiedzą, jak krąży krew, kiedy nie wiesz, czy zdążysz zniknąć, zanim ktoś cię odnajdzie.

Draco spuścił wzrok. Jego dłonie spoczywały na kolanach, rozluźnione, ale nieruchome.

– Ja… po wojnie spałem pod łóżkiem. – Jego głos był równie spokojny jak wcześniej, ale cichszy. – Nie dlatego, że tam było wygodniej. Ale bo bałem się, że jak będę na wierzchu, to ktoś przyjdzie. Znajdzie mnie. I zrobi to, czego nie zdążył zrobić wcześniej.

Hermiona spojrzała na niego z wyczuwalnym zdumieniem, ale i czymś jeszcze. Porozumieniem?

– Myślałam, że ty… że ty miałeś inaczej. Lepiej. Że tylko my…

Draco parsknął, ale bez humoru.

– Miałem ciszę. Luksusową ciszę. Ojciec nie zadawał pytań, matka zapomniała, jak się mówi. A świat uznał, że bycie Malfoyem to już wystarczająca kara. Więc nikt nie patrzył. Ale nikt też nie pytał, czy jeszcze oddycham.

Hermiona wciągnęła powietrze, ostrożnie. Jakby nie chciała zburzyć tej kruchości między nimi.

– Teraz ja pytam – szepnęła. – Oddychasz?

Przez chwilę Draco nie odpowiedział. Jego wzrok był wbity w ogień. Potem odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Bez maski. Bez cynizmu.

– Dziś… z tobą… może trochę.

    Hermiona przytaknęła. Rozumiała o czym mówił, choć mówili o dwóch różnych światach, wydarzeniach, dwóch różnych życiach. I pierwszy raz od bardzo dawna – nie odpowiedziała słowami. Tylko przysunęła się nieznacznie bliżej, wciąż zostawiając między nimi bezpieczną przestrzeń, ale skracając ją na tyle, by był to gest zrozumiany. I zaakceptowany.

Nie potrzebowali więcej. Jeszcze nie teraz.

***

Gabinet Narcyzy był pełen cieni, mimo porannego światła sączącego się przez wysokie okna. Zasłony pozostawały częściowo zaciągnięte, jakby światło miało zbyt wiele pytań, na które nikt nie chciał odpowiadać. Na niskim stoliku parowała herbata w porcelanowym dzbanku, ale nikt jej nie dotykał.

Draco chodził od ściany do ściany, jakby szukał drzwi w pomieszczeniu, które znał od dziecka. W dłoni trzymał papierosa, ale nie zapalił go. Ruchy miał nerwowe, krótkie, pełne tej uporczywej bezsilności, którą znała tylko jego matka.

– To jest absurd – warknął w końcu, zatrzymując się przy kominku. – Przecież to można rozwiązać. Obliviate i po sprawie. Nie pamiętałaby. Nie bolałoby. Przeszłość by… wyparowała.

Narcyza siedziała w fotelu, spokojna jak zawsze. Elegancka, skupiona. Uważna. Nie przyznała się, że wie o tajemnicy Draco i Hermiony.

– Myślisz, że to takie proste? – zapytała cicho.

– Tak – syknął. – Albo przynajmniej prostsze niż patrzenie, jak w nocy się budzi i nie wie gdzie jest. Jak wraca tam, gdzie nikt nie powinien wracać. Jak nie potrafię… do niej dotrzeć.

Narcyza upiła łyk herbaty. Może powinna zapytać czy tak jest każdej nocy? Dać do zrozumienia… Jej dłonie były smukłe i nieruchome. Głos łagodny, ale stanowczy.

– Synu, pamięć nie działa jak szafa, którą możesz zamknąć i zapomnieć o kluczu. Magia może wyczyścić wspomnienie, ale nie wyrwie korzeni. One zostają. Czasem w snach. Czasem w ciele. Czasem… w spojrzeniu, którego nie rozumiesz.

Draco przygryzł wargę, z trudem hamując odpowiedź. Przecież wiedział. Wiedział, bo on też pamiętał.

– Więc co mam zrobić? Stać obok i patrzeć? Udawać, że to normalne, że czasem mnie nie poznaje? Że dotyk ją parzy?

Narcyza uniosła wzrok. Była zadowolona, ale nie mogła tego pokazać. Jej syn wreszcie mówił jak człowiek, którego wychowała. Minęło dopiero kilka tygodni, a on wreszcie przestał myśleć rozporkiem. Teraz mówiła powoli, jakby każde słowo było ważne.

– Masz być. Nie po to, by naprawiać. Nie po to, by ją ratować. Masz być przy niej – kiedy pozwoli. Kiedy cię dopuści. Z cierpliwością. Z ciszą, jeśli trzeba.

– To okrutne – mruknął. – Nie dla niej. Dla mnie.

Narcyza uśmiechnęła się smutno.

– Miłość czasem taka jest. Nie romantyczna, nie wygodna. Tylko prawdziwa. A prawda wymaga czasu. I szacunku.

Draco odwrócił się do okna. Stał tak chwilę, w milczeniu. Gdy znów się odezwał, jego głos był cichszy, jakby coś pękło.

– Ale mi na niej zależy. Naprawdę.

Narcyza podeszła do niego, powoli. Położyła mu dłoń na ramieniu, delikatnie, jak wtedy, gdy był jeszcze dzieckiem.

– Wiem, Draco. I dlatego musisz nauczyć się być spokojem. Nie zaklęciem.

Więc był.

***

Wieczór był chłodny, choć w kominku trzaskał ogień. Siedzieli w kuchni — na podłodze, jak mieli już w zwyczaju. Hermiona miała na sobie miękki, sprany sweter, który zsunął się jej z jednego ramienia, odsłaniając cienką linię obojczyka. Draco, oparty o szafkę kuchenną, w milczeniu obserwował, jak upija łyk herbaty. W dłoniach trzymał szklankę z ognistą whisky, której nawet nie dotknął.

— Myślałam, że nigdy więcej nie będę potrafiła tak po prostu siedzieć z kimś w ciszy — odezwała się w końcu Hermiona, nie patrząc na niego. Jej głos był cichy, jakby bała się przerwać coś kruchszego niż cisza.

— Z kimś, czy ze mną? — zapytał, zbyt spokojnie. Zbyt miękko.

Podniosła na niego wzrok. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że serce zabiło jej odrobinę za szybko. Nie był to ten dawny Malfoy, który kilka miesięcy temu myślał tylko o jej ciele. Ten Draco był inny. Starszy, dojrzalszy. I patrzył na nią tak, jakby widział więcej, niż chciała pokazać.

— Z kimś. — Jej głos zadrżał, ledwie zauważalnie.

Milczeli chwilę. Ogień rzucał na ich twarze migotliwe światło, sprawiając, że wszystko wydawało się nierealne. Hermiona nagle poczuła, że powietrze w kuchni jest zbyt gęste. Albo może to jego obecność je takim czyniła. Draco przesunął się bliżej, nieznacznie, ale wystarczająco, by ich kolana się zetknęły. Czuła to dotkliwie, zaskakująco intensywnie.

— Hermiono… — powiedział cicho. Jej imię brzmiało w jego ustach inaczej niż zawsze — z czułością, której się nie spodziewała, z jakimś rodzajem niepewności, jakby próbował nie zniszczyć czegoś, co dopiero zaczynało istnieć.

Ona też przesunęła się bliżej. Nieświadomie? Może. Albo może po prostu przestała udawać, że tego nie chce. Ich dłonie przypadkiem się musnęły. Zamarli. Patrzyli na siebie, a napięcie między nimi było jak struna — wystarczyłby jeden szept, jeden ruch, by wszystko pękło.

Hermiona poczuła, że Draco oddycha płycej. Sama też nie była pewna, czy jeszcze panuje nad swoim ciałem. Przypomniały jej się te wszystkie sny. Jej palce przesunęły się delikatnie po jego. Nie uciekł. Nie powiedział nic. Tylko patrzył uważnie. Zbliżył się jeszcze bardziej. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry. Jej oddech był ciepły na jego policzku.

— Nie powinniśmy… — wyszeptała.

— Wiem. — Ale się nie cofnął.

Jej rzęsy drgnęły. Usta lekko się rozchyliły. Ich oddechy mieszały się. Czas stanął.

Ale nie pocałował jej.

Zamiast tego sięgnął i odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, powoli, z niemal bolesną delikatnością. Palce zatrzymały się na jej policzku. Skóra zapiekła.

Hermiona zamknęła oczy.

— Jeszcze nie teraz — powiedziała ledwo słyszalnie. Draco skinął głową. I choć się nie oddalił, nie nalegał. Zostali tak — zbyt blisko, zbyt świadomi siebie nawzajem — pozwalając napięciu wciąż wisieć w powietrzu, nierozładowane, nienazwane. Ale już obecne.

***

Jego noc była niespokojna. Przewracał się w łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Wciąż czuł na dłoni ciepło jej skóry, niemal słyszał jej oddech tuż przy swoim uchu. Obraz Hermiony, tej wieczornej — skupionej, cichej, napiętej od emocji — nie znikał spod jego powiek.

Gdy zasnął, natychmiast znalazł się znowu w kuchni. Tylko że tym razem ogień w kominku płonął mocniej, światło było cieplejsze, a Hermiona siedziała bliżej. Dużo bliżej. Jej kolano było między jego udami, dłoń spoczywała na jego piersi. Patrzyła mu prosto w oczy — bez lęku, bez wahania. Z pragnieniem. Jej włosy były potargane, policzki zaróżowione od ciepła ognia, a usta… rozchylone, wilgotne.

Nie padło ani jedno słowo, ale nie były potrzebne.

Jej palce zaczęły wędrować po jego torsie — powoli, leniwie, badając każdy fragment skóry, jakby go uczyła się od nowa. Draco próbował się poruszyć, coś powiedzieć, ale wszystko we śnie działo się jakby poza jego kontrolą. Ona prowadziła.

Przesunęła się na niego, siadając mu na biodrach. Spódnica uniosła się lekko, odsłaniając kawałek uda. Jej ruchy były pewne, choć powolne. Czuł każdy centymetr jej ciała, ciepłego i napiętego nad nim. Ich oddechy się mieszały, a napięcie było tak intensywne, że niemal bolało.

Hermiona pochyliła się i zaczęła całować jego szyję — delikatnie, zmysłowo. Usta przesuwały się wolno, zostawiając po sobie ślady gorąca. Potem dłonie. Jej dotyk był cierpliwy, pewny siebie, jakby znała go lepiej niż on sam. A kiedy sięgnęła niżej, jego ciało zareagowało natychmiast, gwałtownie, bez pytania.

Jej głos był ledwie szeptem przy jego uchu:

— Powiedz, że tego chcesz.

— Chcę. — Odpowiedź wyrwała się z niego jak oddech.

We śnie wszystko było ostrzejsze, głębsze, bardziej intensywne. Jej ciało poruszało się nad nim z gracją i siłą, której się po niej nie spodziewał. Każdy dotyk był przedłużony, każda pieszczota doprowadzona niemal do granic wytrzymałości. Nie było pośpiechu. Była tylko rozkosz — powolna, przemyślana, do granic namiętna.

Draco czuł, że zaraz eksploduje. Że za moment pęknie. Ale Hermiona wciąż go zatrzymywała, przedłużała grę, kontrolowała rytm. Jego dłonie zacisnęły się na jej biodrach, ich ruchy zsynchronizowały się w jedno długie, płynne napięcie.

Aż w końcu…

Obudził się gwałtownie, z oddechem rwanym, sercem walącym jak młot. Pościel była rozrzucona, ciało rozgrzane. Hermiony nigdzie nie było — tylko echo jej głosu w jego głowie, echo jej ust na jego szyi.

I tylko jedno słowo, które zostało z nim na jawie: „Chcę.”

***

Nie umiał wytłumaczyć jak to się stało, ale Hermiona przeniosła się do jego domu na stałe.

Pewnego wieczora po prostu zasnęła na kanapie, zbyt zmęczona by wrócić do domu jego matki. Została na noc – i rano też była.

Nie w jego łóżku. W pokoju gościnnym, z własnym ręcznikiem i książką zostawioną na nocnej szafce. Kiedy Draco wychodził z łazienki, natknął się na nią – w jego szlafroku, z kubkiem herbaty, zaspaną.

— Chyba się przeprowadzam, powiedziała. I zanim zdążył zapytać „dlaczego?”, dodała:— Bo tu nie jestem kimś z przeszłości. Tu mogę być kimś nowym.

Uśmiechnął się tylko. I od tego dnia zaczął wieszać dla niej pranie. Gotować ryż z warzywami, które lubiła. Nie oczekując niczego w zamian, nie interpretując gestów, choć było ich coraz więcej.

Ich historia nie była historią o miłości od pierwszego dotyku. Była opowieścią o dwóch duszach, które przestały się ranić. I które – bez słów – zaczęły się nawzajem pielęgnować.

Od tamtej pory minęły tygodnie, a Draco zjawiał się w swojej kuchni punktualnie o osiemnastej trzy, z dwiema herbatami. Hermiona siedziała na kanapie, owinięta jego szarą koszulą, z nogami podkulonymi pod siebie, jakby cały czas jeszcze nie była gotowa rozgościć się naprawdę. Czasem czytała, czasem pisała. Innym razem po prostu patrzyła w ogień.

— Znowu dziś milczysz — mówił półszeptem, stawiając filiżankę na stoliku.

— Bo mogę - odpowiadała, bez uśmiechu, ale bez gniewu.

Nie potrzebowali mówić, by rozmawiać. Język, który między nimi powstawał, był zbudowany z delikatnych spojrzeń, drobnych gestów. Tego, jak zostawiał jej książkę na poduszce, jak układał drewno do kominka tak, by nie trzaskało zbyt głośno.

W środy do domu Narcyzy przyjeżdżała Andromeda.

Przynosiła ciasto z imbirem i nowy zestaw ćwiczeń oddechowych. Obie z Hermioną siadały w ogrodzie, który Granger nazywała „neutralną strefą”. Draco czasami był obecny, by zachować pozory, by nie wydać ich podwójnego życia. Gdy tylko Andromeda wychodziła, wracali do siebie. Do swojego rytmu, który miał zostać zaburzony dopiero za tydzień.

Nigdy nie podsłuchiwał – z szacunku, nie strachu – ale wiedział, kiedy sesja była trudna. Rozpoznawał to po tym, jak Hermiona trzymała filiżankę – obiema dłońmi, długo, jakby ciepło mogło zakotwiczyć ją w teraźniejszości.

Tego wieczoru po powrocie była spięta. I wściekła. Rzuciła książką. Milczała.

— Nie śnił mi się już od tygodni, mimo, że tu jestem - powiedziała w końcu.

Draco spojrzał znad gazety.

— Kto?

— Ty. Ten sen. Zawsze w nim byłeś. A potem… nie – wyrzuciła z siebie. Pomyślał, że powinna się cieszyć, że koszmary minęły, ale wydawało jej się, że to właśnie zburzyło jej spokój, którego się wyuczyła.

Westchnął.

— Nie chciałem. Już nie chcę cię dotykać bez twojej zgody, nawet we śnie.

Hermiona przygryzła wargę. Przysunęła się nieco, ale wciąż z dystansem. Chyba zrozumiała. I wtedy podjęła decyzję.

— Ale może… może właśnie tego potrzebuję. Dotyku, który nie będzie karą – szepnęła jakby zawstydzona swoją otwartością.

Milczeli. A potem Draco powiedział najuczciwszą rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała:

— Nie wiem, jak to się robi. Jak być obok ciebie, a nie chcieć cię dla siebie. Ale uczę się. Codziennie.

***

Siedział na krawędzi łóżka, nagi, z głową opartą o splecione dłonie. Powietrze w jego sypialni było ciężkie, pachniało burzą i ogniem z kominka. Zasnął niespokojnie — i natychmiast pogrążył się w świecie, w którym Hermiona była tylko jego.

We śnie wszystko zawsze było bardziej — światło, dotyk, zapach jej skóry. Stała przed nim w jego kuchni, tej samej, przytulnej i zbyt męskiej, by pasowała do niej… a jednak ona wyglądała, jakby znała każdy zakamarek. Miała na sobie jego koszulę, rozpiętą do połowy. Nic pod spodem. Jej włosy były wilgotne, jakby przed chwilą wyszła spod prysznica, a skóra lśniła delikatnie.

Zbliżyła się bez słowa. Jej dłoń przesunęła się po jego karku, delikatna jak piórko, a potem mocniej — zacisnęła palce w jego włosach i przyciągnęła go do siebie. Ich usta spotkały się gwałtownie, z głodem, który nie miał w sobie krzty uprzejmości. Całowali się jakby nie było jutra, jakby każdy oddech był ostatnim.

Draco był twardy, napięty do granic. Hermiona usiadła na jego udach okrakiem, zsunęła z ramion koszulę i pozwoliła mu patrzeć, dotykać, poznawać jej ciało. Całował ją, najpierw spokojnie, potem z pasją, która przekraczała granice snu. Usta miał przy jej szyi, potem przy obojczykach, językiem wodził po jej skórze, aż usłyszał, jak drży, jak wzdycha jego imię.

– Draco… – wyszeptała w jego ucho, głosem tak ciepłym, że zadrżał.

Nie był już sobą. Był mężczyzną, który czekał zbyt długo, tłumił zbyt wiele. Gładził jej uda, ściskał biodra, badał każdy centymetr jej skóry z niemal religijnym skupieniem. Gdy wreszcie wszedł w nią — we śnie, lecz tak realnie — poczuł, jak znika wszystko poza nimi. Ruchy mieli wspólne, zsynchronizowane, powolne, a potem szybsze, bardziej zachłanne. Krzyczała jego imię. On drżał. Było intensywnie, zmysłowo, dziko.

A potem…

Obudził się gwałtownie. Oddech miał urywany, pot spływał mu po skroni. Wciąż czuł ją na sobie — zapach, smak, dotyk. Siedział chwilę w ciemnościach, niepewny, co było snem, a co rzeczywistością. Jego ciało nadal reagowało, jakby śnił dalej.

Zamknął oczy, przetarł twarz dłońmi. A potem, cicho, z czymś na granicy frustracji i tęsknoty, wyszeptał:

– Cholera, Granger…

Draco zszedł do kuchni spóźniony, z włosami jeszcze wilgotnymi po szybkim prysznicu. Koszula była niedopięta, a jego ruchy bardziej nerwowe niż zwykle. Chciał się uspokoić, złapać dystans, ale wspomnienie snu wracało uparcie — obraz Hermiony, nago, na jego kolanach, oddychającej jego imieniem…

Miała na sobie gruby sweter. Jej włosy były spięte niedbale, a dłonie owijały się wokół kubka kawy. Gdy go zobaczyła, uniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko — niewinnie, bez podejrzeń. A może tylko dobrze udawała?

– Nie spałeś dobrze? – zapytała łagodnie.

Draco milczał przez chwilę. Każde słowo, które mógłby teraz wypowiedzieć, wydawało się za ostre, za prawdziwe. Stanął naprzeciw niej, unikając jej spojrzenia.

– Śniło mi się coś… dziwnego – mruknął, podnosząc swój kubek.

– Dziwnego? – Uniosła brew, podając gazetę.

Spojrzał na nią. Jej oczy były bystre, jak zawsze. Przez sekundę miał irracjonalne wrażenie, że ona wie. Że widziała wszystko. Że była tam z nim — ciepła, otwarta, niecierpliwa w dotyku.

– Tak – odpowiedział cicho, prawie bezgłośnie. Cisza między nimi przeciągnęła się niebezpiecznie. Hermiona przyglądała mu się uważnie, z tym samym skupieniem, którym zawsze obejmowała trudne tematy. Ale dziś… coś było inaczej. Jej spojrzenie zsunęło się na jego dłonie, potem na szyję, gdzie wystawał jeden guzik zapiętej niedbale koszuli. Czy to możliwe, że ona…

– Draco… – zaczęła, ale nie dokończyła.

Zamilkła, jakby wyczuła coś niepokojąco delikatnego w przestrzeni między nimi. Jakiś rodzaj napięcia, którego wcześniej nie było — albo był, ale oboje zbyt długo go wypierali.

Malfoy zacisnął palce na brzegu blatu. Wiedział, że musi się opanować. A jednak jej obecność działała na niego jak zapalnik. Każdy jej ruch, każdy gest — jakby mimowolnie przywoływała obrazy z jego snu. Obrazy, które chciałby znów przeżyć. Tym razem naprawdę.

Mogę usiąść? — jego głos był zachrypnięty.

Hermiona wskazała krzesło. Usiadł. Przez chwilę panowało milczenie.

— Śniło mi się, że mnie całujesz — powiedziała nagle i spojrzała na niego uważnie, jakby ciekawa jego reakcji.

Draco drgnął. Jego serce zaczęło kołatać w panice.

— Często o tym śnisz? – zapytał nadal ochrypniętym głosem, który wydał się żałośnie zdradliwy, pełen radosnego wyczekiwania.

— Zbyt często — spojrzała mu prosto w oczy. — Ale to nie są dobre sny. To sny, w których moje ciało chce, a dusza krzyczy. W których nie wiem, czy to ty, czy ktoś inny. Sny, które kończą się we łzach.

Draco opuścił wzrok. Oblał się wstydem.

— Przepraszam, Hermiono. Czasem... kiedyś… chciałem wejść do twojego snu. Skorzystać z tego zamętu. Wierzyć, że jeśli mnie zapragniesz — to znaczy, że cię nie krzywdzę. Ale to nieprawda. Już to wiem.

Hermiona przytaknęła. Cicho, jakby uzyskała potwierdzenie.

— Wiem, że chciałeś. Ale nie zrobiłeś tego. To też coś znaczy.

Wstała. Podeszła do niego. Usiadła obok. Nie rozumiał o czym mówi. Czego nie zrobił?

— Czuję w sobie dwa głosy. Jeden mówi: „Nie dotykaj mnie”. Drugi: „Chcę poczuć, że mogę decydować”. Zamilkła. Po chwili dodała:

— Chcę cię dotknąć. Nie dlatego, że moje ciało się domaga. Dlatego, że chcę sprawdzić, czy mogę ci ufać.

Draco spojrzał na nią. Czuł zamęt w głowie, zaskoczenie i dezorientację. Nic nie powiedział, tylko czekał w obawie, że znowu się myli. Źle odczytuje sygnały, jak emocjonalny analfabeta. Hermiona wyciągnęła dłoń. Dotknęła jego palców. Ciepło. Nie drżały. Nie cofnęła ręki. Wstała, powoli, jakby każdy ruch był wyborem.

To nie było pożądanie. To był proces. Hermiona stała przed nim. Zdjęła sweter zostając w samej bieliźnie. Jej ciało — blade, pełne blizn, ale wyprostowane — było odsłonięte, ale nie wystawione. Draco patrzył na nią jak na coś świętego, ale niezakazanego. Dotknął nieśmiało jej ramienia. Spojrzał.

— Mogę?

Hermiona skinęła głową. Draco dotykał jej piersi z uwagą, jakby czytał alfabet Braille’a bólu i zgody. Hermiona prowadziła jego dłonie. Pozwoliła mu zdjąć biustonosz, spodnie, dotykać pośladków,  całować uda. Zaciskała palce na jego karku, wzdychała cicho — nie z ekstazy, tylko z ulgi.

— To ja wybieram. — wyszeptała sama do siebie.

Rosła między nimi namiętność. Ich dłonie poruszały się w rytmie oddechu. Czasem szybciej, czasem wolniej. Hermiona cicho płakała, ale nie z bólu. Draco szeptał do jej włosów. O tym, że jej dziękuje. Że nie chce więcej niż da. Że jeśli powie „stop”, to się zatrzyma. Ich dotyk był gorący niecierpliwy, ale bali się posunąć dalej.

Potem stali długo, nieruchomo.

— Teraz wiem — powiedział cicho. — Że seks to nie jest „dostanie kogoś”. To... bycie zaproszonym.

Hermiona zamknęła oczy. Tak bardzo chciała go zaprosić. Chęć była większa niż strach.

— I że zgoda to nie stan ciała. To decyzja duszy – szepnęła jakby do siebie.

– Możemy… wyjechać gdzieś? – zapytała niespodziewanie.

Zaskoczony spojrzał na nią.

– Tylko we dwoje. Potrzebuję… oderwać się. Od wszystkiego.

Potrzebuję ciebie, pomyślał, ale nie powiedział nic. Skinął tylko głową. Ich spojrzenia spotkały się na dłużej niż zwykle. I tym razem żadne z nich nie odwróciło wzroku.

W kuchni zrobiło się duszno, choć ogień w kominku ledwo się tlił.

***

Kolejny poranek był cichy. Draco wyszedł wcześniej, jeszcze przed świtem, zostawiając po sobie jedynie subtelny zapach kawy i ślad ciepła na poduszce. Hermiona obudziła się późno, przeciągając się leniwie, z włosami w nieładzie i skórą czułą na dotyk prześcieradła. Myślała o wczorajszym wieczorze, pełnym skrępowania i niepewności. Nie rozmawiali o tym co wydarzyło się rano. Nie potrzebowali. Cisza w domu była ciężka, gęsta — w jakiś sposób zbyt spokojna, zbyt… samotna. Draco obiecał, że wyjadą. Nie wiedziała jak poradził sobie z napięciem jakie wytworzyli między sobą. Jej było ciężko. Czuła słodką ociężałość, nierozładowaną do końca energię. Czy na pewno może mu pozwolić?

Weszła do kuchni. Na krześle wisiała jego wczorajsza koszula. Pachniała nim. Mocnym tytoniem, nutą cytrusowych perfum, jego obecnością. Przymknęła oczy i wciągnęła ten zapach głęboko, jakby to miało ukoić napięcie, które od kilku dni narastało w jej ciele.

To było irracjonalne. A może nie. Może jej ciało po prostu mówiło głośniej niż rozum. Przez chwilę siedziała przy stole z kubkiem kawy, ale nie potrafiła się skupić. Wzrok mimowolnie błądził po pomieszczeniu, a potem w dół — ku sobie. Tam, gdzie skóra była bardziej wrażliwa. Tam, gdzie przez długie miesiące panowała cisza. Gdzie nikt, nawet ona sama, nie odważył się zajrzeć.

Aż do teraz.

Poszła spowrotem do sypialni. Zamknęła drzwi. Położyła się na łóżku, powoli, jakby badając granice. I pozwoliła sobie — po raz pierwszy od miesięcy — dotknąć siebie w środku. Z troską. Z ciekawością. Z ostrożną, niemal wstydliwą przyjemnością, która szybko przekształciła się w coś znacznie silniejszego. Czuła, jak napięcie narasta, jak wspomnienia wczorajszego wieczora zamieniają się w obrazy — najpierw rozmyte, potem coraz ostrzejsze.

Zasnęła wyczerpana.

We śnie Draco był inny. Pewniejszy siebie, głębszy w spojrzeniu. Bez słów przycisnął ją do ściany, dłonią obejmując jej twarz, drugą sunąc po udzie, tak nisko, że jęknęła. Nie było tam miejsca na niepewność. Żadne pytania. Tylko pragnienie.

Czuła jego oddech na szyi, zęby muskające skórę. Palce, które wiedziały dokładnie, gdzie dotknąć. Głód, który odbijał się echem w jej piersi, w jej brzuchu, w pulsujących mięśniach między nogami.

Była naga, otwarta, przyjmująca — zmysłowość rozciągała się w niej jak sprężyna. Każdy dotyk był drażniąco precyzyjny. Każdy ruch — głęboki, wyrafinowany, przepełniony namiętnością, którą zna się tylko wtedy, gdy długo się cierpiało.

I nagle zrozumiała.

Nie bała się już tego. Pożądania. Swojego ciała. Tego, że mogło mu zaufać.

Obudziła się z przyspieszonym oddechem, drżąc lekko, z rumieńcem na policzkach i lekką wilgocią między udami. Leżała bez ruchu, patrząc w sufit, przez długi moment niepewna, czy to był tylko sen. Ale jej ciało wiedziało. Czuła, jak wraca do życia.

Jakby od teraz wszystko mogło być inne.

***

Wieczorem Hermiona siedziała przy kominku z książką, ale nie czytała. Myślami błądziła po swoim ciele, wracała do snu, na który nie zdając sobie sprawy czekała.

 Draco szukał czegoś na strychu — chciał znaleźć koc albo może wino, sam już nie był pewien. Znalazł pudełko. Stare, zakurzone. I nie swoje. Listy. Część podpisana jej imieniem. Zszedł powoli, niepewny, trzymając karton jak coś świętego i groźnego zarazem.

— Hermiono… To twoje?

Odruchowo się wyprostowała, a potem zamarła.

— Skąd to masz?

— Było na strychu. Chciałem tylko…

— Po co to przyniosłeś?

Nie krzyczała, ale jej głos był ostry, zawieszony między strachem a obroną.

— Nie wiedziałem, co to. Po prostu… — Zamilkł, był na siebie zły. Nie chciał się sprzeczać, nie teraz gdy wreszcie nabrała do niego zaufania. — Możemy to odłożyć. Jeśli nie chcesz…

Hermiona widząc jego przerażenie złagodniała. Wstała i podeszła do niego. Jej palce zawisły nad pudełkiem, a potem, jakby ktoś zdjął z niej zaklęcie, usiadła i zaczęła przeglądać zawartość. Jedna koperta, druga. Jeden list rozpoznawała od razu — krzywe litery Ginny, inny — prosty i chłodny, od Rona.

— Przez wiele miesięcy nikt nie chciał mnie słuchać — powiedziała cicho. — Kiedy wróciłam… wszyscy patrzyli na mnie tak, jakby bali się, że zaraz wybuchnę. Ron powiedział, że muszę przestać rozdrapywać rany. Że powinnam być wdzięczna, że przeżyłam. Oczywiście, jak już znudziło się mu bycie oburzonym.

Draco nic nie mówił. Znał już tę historię, ale z czasem robiła się pełniejsza. Jakby kolejne puzzle wskakiwały na swoje miejsce. Usiadł obok. Blisko, ale nie dotykał jej. Czuł, że nie był to dobry moment, rozpoznawał już te chwile kiedy potrzebowała tylko jego obecności.

— Ale ja nie byłam wdzięczna. Byłam… rozdarta. Jakbym nie wróciła wcale z urlopu, tylko z innego świata. Każdy dotyk przypominał mi tamto. To pierwsze. I potem… — Zawahała się. — Bałam się siebie. U Narcyzy, na początku. Bo czasem czułam… że chcę, żeby ktoś mnie dotknął. Że chcę znów czuć. Ale to się mieszało z lękiem i obrzydzeniem.

Draco odwrócił głowę w jej stronę. Pamiętał ten czas i pamiętał siebie z tamtego okresu. Był takim głupcem.

— To nie twoja wina.

— Wiem — powiedziała, i pierwszy raz brzmiała tak, jakby naprawdę to wiedziała. Cisza rozlała się między nimi. A potem… ona przesunęła rękę. Delikatnie. Dotknęła jego dłoni. Trwali tak — nic nie musząc, ale czując wszystko.

W nocy Hermiona długo nie spała. Leżała i słuchała oddechu Draco z pokoju obok, do którego drzwi były otwarte. Po ciele krążyło ciepło i niepokój. Nie lęk — ale oczekiwanie. Nieznośne pragnienie, które nie znajdowało ukojenia.

Wstała i wyszła boso do kuchni. Nalała sobie szklankę wody. A potem poczuła, że nie jest sama. Stał w drzwiach. Bez słowa. Tylko spojrzał — a w tym spojrzeniu było wszystko, czego nie wypowiedzieli. Pragnienie. Strach. Szacunek. Nadzieja.

Hermiona podeszła powoli.

— Możesz mnie przytulić? — zapytała szeptem.

Objął ją. Mocno. Pewnie. Bez pożądania, bez nacisku. I wtedy ona przesunęła dłonią po jego plecach. Pocałowała go lekko w szyję.

— Tylko… bądź blisko. Nie znikaj.

— Nigdzie się nie wybieram.

Zasnęli razem. Ubrani. Przytuleni. Ale było w tym coś bardziej nagiego niż każdy dotyk — otwartość.

***

Hermiona obudziła się powoli. Nie od razu zrozumiała, gdzie jest. Dopiero zapach drewna, ciężar kołdry i… ramię pod jej głową przypomniały jej, że zasnęła obok Draco.

Leżeli wtuleni. On oddychał równo, spokojnie. Spał. Miała czas go obserwować. Jego twarz, spokojną i jakąś tak niecodziennie łagodną. Palce, które zasnęły w połowie gestu, jakby tuż przed snem chciał pogładzić jej skórę. Zadrżała. Nie z chłodu. Ale z tego, co poczuła.

Chciała go. Nie gwałtownie. Nie jak kogoś, kto nadrabia stracony czas. Ale jak kobieta, która zna swoją ciemność i mimo niej – albo właśnie dzięki niej – wie, czego pragnie. Tego mężczyzny. Tego spojrzenia. Tych dłoni.

Delikatnie odsunęła kołdrę. Usiadła na łóżku i spojrzała na niego. Otworzył oczy.

– Hermiono…?

– Jestem tu – wyszeptała.

Wyciągnęła rękę, dotknęła jego policzka. Draco złapał ją za nadgarstek. Patrzył na nią długo, jakby chciał się upewnić, że to prawdziwe. Że to nie jest kolejny sen, że to ona chce. Nie przeszłość. Nie potrzeba. Nie sen.

– Na pewno?

– Tak. – Jej głos był spokojny. – Nie musimy się spieszyć. Ale chcę tego. Chcę ciebie.

Pocałował ją powoli, ostrożnie. Potem jego ręce przesunęły się wzdłuż jej pleców, pod koszulkę. Zadrżała, ale nie cofnęła się.

Z każdą chwilą było ich więcej – więcej pocałunków, ciała, więcej oddechu, więcej odwagi. Draco był uważny. Każdy dotyk zaczynał się spojrzeniem. Jakby pytał: “Mogę?”.

Odpowiadała szeptem, oddechem, drżeniem palców, które rozsuwały guziki jego koszuli w której spał.

Gdy znalazła się pod nim, naga, czuła wszystko. Nie tylko przyjemność – chociaż była. Nie tylko napięcie – choć rozsadzało jej uda. Czuła swoje serce. I jego bicie – szybkie, mocne, realne. Ich ciała poruszały się jakby znały się od zawsze. Gładził ją długo, ustami i dłońmi, szepcząc cicho jej imię, zanim w niej zatonął – powoli, głęboko, aż jęknęła, zagryzając wargę.

Byli razem – nie tylko fizycznie. Byli blisko. Całkiem.

I kiedy wszystko ucichło, kiedy opadli na łóżko w objęciach, Hermiona nie odsunęła się. Leżała przy nim, wpatrzona w sufit, z oddechem jeszcze nierównym, ale spokojnym.

– Nie boję się już dotyku – wyszeptała. – Ale tylko twojego.

Draco przyciągnął ją mocniej.

– Będę twoim zawsze.

***

Draco prowadził w ciszy. Całą drogę milczeli, ale napięcie między nimi rosło z każdym kilometrem. Odkąd zamknęła się przed nim emocjonalnie, minęło dużo czasu. Ale teraz… coś się zmieniało. On to czuł. Ona też. Poranek był ich początkiem.

Stary dom na wzgórzu wyglądał jak z innego świata. Kamienna elewacja, drewniane okiennice i miękkie światło zachodu słońca, które wlewało się przez szyby, nadając wnętrzu ciepło, jakiego Hermiona dawno nie czuła. Otoczenie było ciche, zielone, przesiąknięte zapachem lasu i ziemi po deszczu. Właśnie dlatego wolała samochód od teleportacji.

Kiedy weszli do środka, Hermiona zdjęła buty i powoli przeszła przez salon, dotykając dłonią drewnianych belek, stopami drewnianej podłogi, jakby chciała upewnić się, że to miejsce naprawdę istnieje.

— Zawsze przybywaliśmy tu z ojcem — powiedział Draco cicho. — To było… nasze schronienie.

Hermiona spojrzała na niego. Stał w progu, oparty o framugę, w rozpiętej koszuli i z lekkim zmęczeniem na twarzy. Był piękny. Tak cholernie męski i spokojny w tej przestrzeni, że aż ścisnęło ją w środku. Nie odpowiedziała. Podeszła tylko bliżej, niemal nieświadomie. Coś w niej chciało być blisko — nie słowem, nie gestem, ale obecnością. Pociągał ją. Nie tylko fizycznie. Całym sobą.

Draco przysunął się jeszcze bliżej.

— Hermiono… — wyszeptał, ale to nie było pytanie. To było ostrzeżenie. Ona jednak nie zatrzymała się. Ich ciała niemal się stykały. Czuła ciepło jego skóry przez materiał koszuli, zapach świeżości i lekkiego potu. Serce waliło jej jak młot. Ich spojrzenia zderzyły się ze sobą — i w tej jednej sekundzie wszystko stało się jasne. Chciała go jeszcze raz i jeszcze. Całego. Bez litości. Bez filtrów. Bez zasłon. Draco uniósł dłoń i musnął jej policzek. Ostrożnie, z szacunkiem, jakby badał, czy nadal może. Jej powieki drgnęły.

— Nie powinienem… — mruknął, ale głos miał zachrypnięty od pragnienia.

— Ale chcesz — odpowiedziała, i to nie było pytanie. To była pewność. Bo sama czuła to samo. Czuła się nienasycona, oszołomiona nowym odkryciem siebie.

Ich usta znów spotkały się gwałtownie, bez zbędnych słów. Pocałunek był ostry, głęboki, z nutą desperacji. Dłonie Dracona przesunęły się po jej plecach, wciskając ją w siebie, a ona jęknęła cicho, czując jak jej biodra odruchowo przywierają do jego. Powietrze między nimi było gęste, przesycone pożądaniem. Nie było już odwrotu.

Zderzyli się ze sobą, jakby czekali na ten moment tygodniami, a może miesiącami. Draco objął ją mocno w pasie i zdecydowanie przyciągnął do siebie, tak że ich biodra się zetknęły, a Hermiona wydała z siebie zaskoczony, urwany dźwięk, który zabrzmiał bardziej jak westchnienie niż sprzeciw. Nie było tu już miejsca na słowa. Przestali udawać. Przestali walczyć.

Jego dłonie niecierpliwie powędrowały pod jej sweter, unosząc go gwałtownie. Hermiona drżała — z podniecenia, z napięcia, może trochę z lęku, ale nie wycofała się. Ich pocałunki stały się jeszcze głębsze, bardziej zachłanne, przerywane łapczywym oddechem i zbyt szybkim biciem serc.

Hermiona odchyliła głowę, odsłaniając szyję, którą Draco przygryzł — najpierw delikatnie, później mocniej, zostawiając na niej ślad swojej obecności. Przesunął się niżej, całując linię obojczyka, a jego dłonie zsunęły z niej sweter, pozostawiając ją w samej bieliźnie.

Oddychała ciężko, patrząc na niego z czymś, co było mieszaniną zniecierpliwienia, pragnienia i niepewności.

— Spójrz na mnie — powiedział cicho, dotykając jej policzka. Zrobiła to. Jej spojrzenie było otwarte, zupełnie nagie, jakby w tej chwili oddała mu wszystko. I właśnie to sprawiło, że zadrżał.

Zanim zdążyła pomyśleć, siedzieli już na miękkim dywanie przy kominku. Draco zdjął swoją koszulę, odsłaniając gładką, napiętą klatkę piersiową. Hermiona nie mogła oderwać od niego wzroku — był silny, męski, ale nie dominujący. Był obecny. Cały dla niej.

Ujął jej dłoń i poprowadził ją do swojego torsu, pozwalając jej dotknąć go, jakby mówił: „Zobacz, jestem prawdziwy. Dla ciebie.”

Kolejne ubrania znikały powoli, jakby każde zdjęcie kawałka materiału było osobnym rytuałem. Draco całował ją wszędzie — ramiona, brzuch, wewnętrzną stronę ud — a ona oddychała coraz szybciej, wygięta pod jego dotykiem. Kiedy wreszcie się złączyli, było to jak eksplozja tłumionego pragnienia. Było inaczej niż rano, pewniej, głębiej. Poruszali się w rytmie, który był jednocześnie namiętny i głęboko intymny. Draco nie spieszył się — badał jej ciało z uwagą, jakby chciał zapamiętać każdy dźwięk, każdy gest, każde drżenie. Hermiona zamknęła oczy i pozwoliła sobie na wszystko — na krzyk, na łzy, na rozkosz, która ogarniała ją całkowicie.

Była wolna. Prawdziwie wolna. Wreszcie.

 

***

Słońce wślizgiwało się do sypialni przez nieszczelne zasłony, kładąc ciepłe plamy światła na pościeli. Pachniało lasem, świeżym chlebem i czymś, co Draco od razu skojarzył z dzieciństwem — spokojem, którego nigdy nie docenił. Leżał na boku, oparty na łokciu, i patrzył na Hermionę. Spała na brzuchu, z rozrzuconymi włosami i odsłoniętą szyją, na której jeszcze widniał jego ślad — muśnięcie zębów. Oddychała spokojnie, cicho, a jej usta były lekko rozchylone, jakby jeszcze śniła. Może o nim.

Nie chciał jej budzić, ale jego dłoń — jakby niezależnie od woli — przesunęła się delikatnie po jej plecach. Zadrżała.

— Draco…? — wymamrotała, nie otwierając oczu.

— Jestem.

Otworzyła powieki i spojrzała na niego. Przez dłuższą chwilę tylko się patrzyli — bez masek, bez oczekiwań. On dostrzegł w jej oczach nie tylko pożądanie z wieczora i późniejszej nocy, ale coś więcej. Coś, co go jednocześnie przerażało i przyciągało. Bliskość.

Hermiona usiadła powoli, przyciągając prześcieradło do siebie. Jej ciało było nagie, poranne światło ślizgało się po skórze, ale nie próbowała się ukryć — nie przed nim.

— Chciałam, żeby to była tylko… chwila — powiedziała cicho, jakby przyznanie się do tego już było zdradą. — Ale to nie była tylko chwila, prawda?

Draco usiadł obok niej, dotykając jej dłoni.

— Nie dla mnie.

Zacisnęła palce na jego.

— Boję się — dodała. — Ciebie, siebie, tego, że… może chciałabym więcej, a nie wiem, czy umiem.

— Możesz chcieć wszystkiego, Hermiono — odpowiedział spokojnie. — I możesz się bać. To nie znaczy, że nie warto.

— Nie jestem… łatwa — wyszeptała, zerkając w dół.

Draco uniósł jej podbródek, zmuszając ją, by znów spojrzała mu w oczy.

— A ja nie jestem cierpliwy — powiedział półgłosem. — Ale dla ciebie… spróbuję.

Ich usta znów się zetknęły — tym razem bez pożądania, bez presji. Tylko delikatnie. Jak obietnica. A potem Hermiona przytuliła się do niego i pozwoliła sobie zostać. Tylko tyle. I aż tyle.

***

Salon w wiejskim domu był zalana porannym światłem. Drewno skrzypiało pod stopami, zapach świeżo zaparzonej kawy i opiekanych tostów mieszał się z aromatem lasu wpadającym przez uchylone okno. Hermiona siedziała na kuchennym blacie, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, owinięta flanelowym kocem. On stał odwrócony plecami do niej, nalewając kawę do dwóch niepasujących do siebie kubków.

— Pamiętasz, jak mnie nienawidziłeś? — zapytała nagle. Jej głos był spokojny, ale wciąż zawierał nutę napięcia.

Draco spojrzał przez ramię, lekko unosząc brew. — Pamiętam, że udawałem, że cię nienawidzę. A ty udawałaś, że ci na tym nie zależy.

Hermiona uśmiechnęła się krzywo. — Udawałam wiele rzeczy.

Usiadł obok niej, podając jej kubek. Czuła ciepło porcelany, ale też jego spojrzenie, które było inne niż wcześniej — bardziej otwarte, mniej zbrojne.

— Gdy byłam tam… — zaczęła i zamilkła. — W Azkabanie. Myślałam, że zapomnę, jak pachnie deszcz, jak brzmi śmiech, jak smakuje kawa. Myślałam, że zapomnę, kim jestem. I chyba trochę zapomniałam.

Draco nie przerwał. Tylko słuchał, z ręką spoczywającą lekko na jej udzie.

— I kiedy stałam się na powrót sobą, wszyscy… chcieli mnie „naprawić”. Albo zignorować. Albo udawać, że nic się nie stało. Że jestem tą samą Hermioną co kiedyś. A ja… już nie jestem.

— Nigdy nie poznałem tamtej Hermiony — powiedział cicho. — Ale ta tutaj… ta, która siedzi przede mną, która przetrwała coś, czego nie powinien doświadczyć nikt… jest silniejsza niż ktokolwiek, kogo znałem.

Zacisnęła dłoń na kubku, jakby to on trzymał ją w całości.

— Wczoraj… — szepnęła. — To było… intensywne. I piękne. Ale też… przerażające. Bo kiedy się dotykamy, czuję coś więcej niż ciało.

Draco skinął głową. — Ja też. I może to dobrze, że nas to przeraża.

Hermiona odłożyła kubek i przesunęła się bliżej. Jej czoło dotknęło jego ramienia.

— A jeśli znów się posypię? Jeśli coś mnie cofnie?

— To cię wtedy złapię. Choćbyś miała upaść dziesięć razy. I przysięgam, nie ucieknę.

Objęła go powoli, opierając głowę na jego piersi.

I tak siedzieli — dwoje ludzi z pęknięciami, z ranami w duszach i ciałach — w ciszy, która nie wymagała już wyjaśnień.

***

Wyszli, gdy poranne słońce unosiło się już nad linią drzew. Ścieżka prowadziła przez las, w którym pachniało żywicą, mokrą korą i rozgrzaną ziemią. Hermiona włożyła sweter Draco — był zbyt duży, rękawy sięgały jej palców, ale nie chciała innego.

Draco szedł obok niej w milczeniu, z rękami w kieszeniach cienkiego płaszcza. Nie próbował jej dotykać. Po prostu był. A to wystarczało.

— Lubisz ciszę? — zapytała po dłuższej chwili.

— Z tobą — tak.

Uśmiechnęła się lekko, zaskoczona. — Ja też. To nowe. Kiedyś bałam się ciszy. Myślałam, że coś znaczy. Że ludzie w niej znikają.

— Może znaczy tylko tyle, że nie trzeba już niczego udowadniać.

Przystanęła, nachylając się nad paprocią. Podniosła liść, na którym błyszczała kropla rosy.

— Nauczyłam się patrzeć na rzeczy inaczej. Szukać drobnych dowodów, że życie dalej istnieje. Tu. — Położyła palec na jego piersi.

Serce zabiło mu mocniej. Oczywiście, że to poczuł.

Wrócili do domu w milczeniu, ale  innym. Miękkim. Wspólnym. Draco rzucił płaszcz na krzesło, Hermiona rozpuściła włosy. Słońce tańczyło na blacie. Kuchnia pachniała ich poranną obecnością.

— Co lubisz gotować? Oprócz ryżu z warzywami dla mnie — zapytała, sięgając po patelnię.

— Cokolwiek, co da się usmażyć na maśle. Czyli… jajka. Może omlet? — Uśmiechnął się z udawaną dumą. — Ale jestem bardzo dobry w smażeniu.

Hermiona roześmiała się pierwszy raz od dawna. Ten śmiech był prawdziwy. Wrzuciła kromki chleba do tostera, a Draco podszedł za jej plecami, przesunął ręce po jej talii, by sięgnąć po jajka.

Ich ciała musnęły się przypadkiem, ale nikt nie odsunął się pierwszy.

— Chcesz pomóc czy tylko dobrze wyglądać? — zapytała półszeptem.

— A czemu nie jedno i drugie? – mrukną zmysłowo do jej ucha. Przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Zaczęli gotować. Śmiech mieszał się z ciepłem rozgrzanego masła, spojrzenia z dotknięciami. On odgarniał jej włosy za ucho, ona przypadkiem ocierała się biodrem o jego bok, sięgając po przyprawy.

— Moglibyśmy tak żyć — powiedziała nagle, obracając omlet.

— Moglibyśmy — odpowiedział cicho. — Ale ja chcę najpierw, żebyś była pewna, że to ty wybierasz mnie. Nie dlatego, że jestem blisko, ale dlatego, że… chcesz.

Hermiona spojrzała na niego. Długo. Tak, jakby pierwszy raz naprawdę go widziała.

— Chcę.

Nie powiedzieli nic więcej. Usiedli przy kuchennym stole, jedli ze wspólnego talerza, popijając herbatę z dużych kubków. A w ciszy między kęsami działo się coś najważniejszego — ufali sobie.

***

Powrót do rzeczywistości ich zaskoczył. Wrócili do domu Malfoya po tygodniu leniwych poranków, wspólnych obiadów i długich wieczornych spacerów. Ten czas był tylko dla nich. Nie chcieli się nim z nikim dzielić. Chcieli nauczyć się siebie nim podejmą jakąkolwiek decyzję. Dom pachniał drewnem, namiętnością i herbatą.

Stali naprzeciwko siebie w jego salonie. Światło poranka było zbyt jasne, zbyt zimne. Wszystko wydawało się ostrzejsze, mniej bezpieczne niż w ciszy wiejskiego domu.

Hermiona miała ręce skrzyżowane na piersi, a oczy jak z lodu.

– Powiedz to jeszcze raz.

Draco przełknął ślinę. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale nie sądził, że zaboli aż tak.

– Potrzebuję twojego zeznania… Hermiono.

– Zeznania. – Powtórzyła to słowo jak coś obrzydliwego. – Że jesteś… “obrońcą kobiet”?

– Nie tak to miało zabrzmieć. – Podszedł bliżej, ale się cofnęła. – To tylko formalność.

Hermiona milczała dłuższą chwilę. W końcu wyszeptała:

– Czyli to wszystko…? Dom, bliskość, ta noc… To była gra?

– Nie! – Jego głos był natychmiastowy, ostry, niemal rozpaczliwy. – Nigdy bym cię nie skrzywdził. To, co się między nami wydarzyło, było prawdziwe.

– A jednak chcesz, żebym stanęła przed Wizengamotem, przed Prorokiem Codziennym, przed NIMI i powiedziała, że Draco Malfoy to przykład wzorowego czarodzieja. Podczas gdy ja… wciąż się składam z kawałków. I ty dobrze o tym wiesz.

Zamilkł. Patrzył na nią, jakby chciał wyciągnąć ręce i ją zatrzymać, ale już było za późno.

– Myślałam, że jestem człowiekiem, nie dowodem.

– Jesteś dla mnie wszystkim – wyszeptał. – Ale ja nie przestanę być Malfoyem tylko dlatego, że się zakochałem. Przeszłość mnie ściga. Potrzebuję czegoś…wyrazistego. Chcę mieć z tobą przyszłość, ale… nie mogę udawać, że to się samo rozegra. Wiesz jak brudna jest polityka.

Hermiona uniosła wzrok. W jej oczach była duma. I ból.

– Nie prosisz mnie o wsparcie. Ty prosisz mnie o użycie mojej traumy jako argumentu w twojej sprawie.

To zdanie trafiło prosto w serce. Draco się cofnął. Nie powiedział już nic.

Hermiona sięgnęła po swoją torbę. Jej dłonie drżały, ale głowa pozostała uniesiona wysoko.

– Nie wiem, czy to było prawdziwe. Może. Ale jeśli tak – tym gorzej. Bo znaczy, że i tak wybrałeś siebie.

Drzwi zamknęły się za nią cicho. Zbyt cicho, jak na to, ile właśnie zostało złamane. Draco stał bez ruchu, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.

Był sam. Znowu.

***

Było cicho. Za cicho.

Hermiona siedziała w swojej kuchni, otulona wełnianym kocem, z filiżanką herbaty, która dawno już wystygła. Na stole leżała otwarta książka, ale nie przeczytała ani jednej strony. Jej oczy błądziły po literach, ale umysł krążył w jednym, nieustępliwym miejscu.

W jego głosie. W dotyku. W tej ostatniej rozmowie.

Nienawidziła siebie za to, jak bardzo chciała do niego wrócić. Próbowała racjonalizować. Robiła listy — co dobre, co złe, co rzeczywiste, a co mogło być manipulacją. Ale każda lista kończyła się pustą stroną i cichym płaczem w nocy. Nie wróciła na terapię do domu Narcyzy,  nie chciała już tam mieszkać. Myślała o zaufaniu. O poczuciu wykorzystania. Ale nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, czy miłość i rozczarowanie mogą istnieć w jednym sercu bez zniszczenia siebie nawzajem.

Czasem czuła, że jego dotyk nadal jest na jej skórze. A potem czuła wstyd.

***

Trzaskały drzwi, kiedy wychodził z pracy. Z każdym dniem był coraz bardziej wybuchowy, coraz bardziej zmęczony. Z nikim nie rozmawiał o Hermionie. Nawet z Narcyzą. Nie był gotowy.

Ale nie spał. Nie jadł. Ręce drżały, kiedy próbował się skupić na dokumentach. Czuł, jak wraca stary gniew, stare przyzwyczajenia. Samotność była znajoma. Ale tym razem nie przynosiła ulgi, tylko wstyd.

W nocy budził się spocony, z obrazem jej oczu przed oczami. Powtarzał w myślach: “To nie była gra. Nie dla mnie.” Ale ona już tego nie słyszała. Chciał po nią pójść. Sto razy. Ale za każdym razem zatrzymywało go to jedno spojrzenie, gdy powiedziała:

„Nie prosisz mnie o wsparcie. Ty prosisz mnie o użycie mojej traumy.” Nie miał prawa.

Więc pracował więcej. Pił i palił więcej. Czasem siedział w jej ulubionym miejscu w kuchni, patrząc na puste krzesło naprzeciwko. Nie wracała.

Cisza między nimi była jak gęsta mgła — nie dało się przez nią przejść. Ani krzyknąć przez nią. Ani sięgnąć.

Oboje, na swój sposób, zaczynali rozumieć jedno: Miłość to nie tylko pragnienie. To też odpowiedzialność. Za własne słowa. Za cudzy ból. I za milczenie, które można złamać — ale tylko z prawdziwą skruchą.

Mijały tygodnie, odkąd Hermiona wyjechała. Draco pamiętał dokładnie dźwięk zamykających się za nią drzwi — nie był to trzask, raczej ciche, zdecydowane kliknięcie, które rozdarło ciszę bardziej niż jakikolwiek krzyk.

W pierwszych dniach uparcie próbował zachować pozory normalności. Praca w Ministerstwie pochłaniała go bez reszty, siedział tam do późna, potem wracał do pustego domu, który zbyt mocno pachniał wspomnieniami. Kiedyś ten zapach dawał mu spokój, teraz przypominał o tym, co stracił.

Nie rozmawiali. Hermiona nie odpowiadała na listy. Nie wróciła też na terapię. Nie pojawiała się u Narcyzy, nie pisała do nikogo z dawnego kręgu znajomych, nie odezwała się do Andromedy. Zniknęła. I to bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Hermiona z początku wynajęła pokój w magicznej wiosce na południu Francji, daleko od wszystkiego, co mogło przypominać jej Anglię. Codziennie wstawała o świcie, wylewała z siebie pot, ćwicząc jogę na tarasie z widokiem na lawendowe pola. Zaczęła znowu pisać dziennik. Najpierw były to urywane zdania, pełne gniewu, potem pojawiły się pytania. W końcu — refleksje.

— Dlaczego znów komuś zaufałam? Dlaczego uwierzyłam, że opieka nie musi mieć ceny?

Ale mijały kolejne tygodnie. Wróciła do swojego domu i kiedy kurz emocji opadł, gdy złość ustąpiła miejsca zmęczeniu, zrozumiała coś więcej. Draco się nie bronił. Nie przekonywał, że nie miał złych intencji. On po prostu pozwolił jej odejść. A to znaczyło coś, co w jej wnętrzu dojrzewało przez długie, ciche wieczory.

On nie walczył o siebie — ale walczył o nią. Tyle że w swoim, nieumiejętnym, bolesnym stylu.

***

Siedział na tarasie swojego wiejskiego domu pod Londynem. Jego laptop zacinał się raz za razem, gdy tylko chciał wrócić do pisania swojego przemówienia. „Pieprzony złom” – pomyślał, kolejny raz zatrzaskując ekran. Nie mógł się skupić. Nim sięgnął po laptopa, połamał trzy samopiszące pióra. Wszystkie słowa, które udało mu się zapisać, wydawały się płytkie, zachowawcze, zbyt słabe. Co u licha się z nim dzieje? Głupie pytanie, przecież wiedział, od roku. Pociągnął zdrowy łyk szkockiej, która stała w butelce na ogrodowym stoliku. Popatrzył na chylące się w oddali korony drzew. Zaraz będzie padać. Na tarasie nie czuł zrywów wiatru, ale umiał patrzeć. Jaskółki latały nisko łapiąc owady, których pojawiało się coraz więcej. Zatrzymał pędzące myśli i zamknął oczy. Pod powiekami zapanował pomarańcz, ale do uszu zaczęło napływać więcej dźwięków. Młode szpaki, które zalęgły się w rynnach jego domu krzyczały ile sił w płucach, dopominając się o jedzenie. Słyszał trel zięb i sikorek, które schroniły się przed wzrokiem miedzy zielonymi liśćmi lipy. Wyczuł ledwie uchwytny zapach jaśminu, który Hermiona zasadziła na końcu ogrodu. Słodki, delikatny, wabiący do siebie pszczoły. Uśmiechnął się mimowolnie. Pamiętał rozogniony wzrok, skręcone mocno włosy, które pod wpływem potu przykleiły się do jej czoła. Twarz miała umorusaną świeżą ziemią. Jedną ręką otarła pot, a drugą podparła lewy bok.

— Może byś mi pomógł, do cholery? Podobno jesteś mężczyzną – powiedziała wyzywająco wydymając usta. Nie była zła, raczej zdeterminowana i ironiczna. Jedna z niewielu wtedy chwil, która pozwalała mu naprawdę wierzyć, że jego matka miała rację i Hermiona zdrowieje.

Otworzył oczy otrząsając się z chwili zapomnienia. Brakowało mu jej. Czuł to każdą tkanką swojego ciała. Denerwowało go, że nie wie co robi, gdzie jest, jak sobie radzi. Tłumaczył to namiętnością i odpowiedzialnością, ale siebie nie mógł oszukiwać. Przyzwyczaił się do jej obecności, do uwag rzucanych z bezradnością, gdy po raz kolejny zapomniał zrobić zakupy. Do jej komentarzy gdy ćwiczył kolejne przemówienia, do zgryźliwości gdy wychodził wieczorem, mimo, że zawsze wracał najszybciej jak się dało. Nawet nie zauważył kiedy przyzwyczaił się do ciepłej kawy w ogromnym kubku, która zawsze rano czekała na niego w kuchni, obok staranniej złożonej gazety. Do herbaty, którą pili wieczorami w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek. Nie wiedział kiedy zaczął polegać na jej zdaniu w kwestii ubioru, dzielić nowinkami z pracy oraz planami rozwoju wydawnictwa, które założył. Naprawdę walczył o prawa kobiet, dzięki niej zrozumiał więcej, zobaczył to, od czego wszyscy odwracali wzrok.  To z nią pierwszą konsultował swoje pomysły, które czasami ona torpedowała  bez chwili zastanowienia. To do niej pierwszej wysłał sowę, gdy Narcyzę nagle zabrano do Św. Munga i z nią pierwszą podzielił się strachem przed tym, co przyniesie przyszłość. A jednak pozwolił jej odejść.

Napłynęło do niego wspomnienie, kiedy pierwszy raz nie zaprzeczył, że ją kocha. Och, jaki był naiwny myśląc wtedy, że chodzi o seks. Seks, który z nią był czymś, co przekraczało jego wyobrażenie.

Gdy odeszła za namową Andromedy i swojej matki zgłosił się na terapię. Najpierw prywatną, potem grupową. Siedział w sali pełnej ludzi z przeszłością ciężką jak jego własna. Uczył się słuchać. Nie przerywać. Nie komentować. Być obecnym. Kiedy prowadząca zapytała, po co przyszedł, odpowiedział bez namysłu:

— Bo zniszczyłem coś kruchego. Chciałbym się dowiedzieć, jak to się robi… inaczej.

Narcyza obserwowała syna z dumą, ale i obawą. Wiedziała, że jeśli Hermiona była jego punktem zwrotnym, musi dojrzeć do tego, by wrócić do niej nie jako wybawiciel, lecz jako partner.

Hermiona zaczęła czytać artykuły Dracona dopiero po tym, jak nie wystartował w wyborach. Uderzyło to w nią z zaskoczenia. Inaczej niż w całą społeczność czarodziejów, która była pewna, że główna walka stoczy się między McKinleyem i Malfoyem. Świat czarodziejski wietrzył jakąś sprytnie opracowaną intrygę, przecież czarny koń zawodów nie rezygnuje bez powodu.

Draco założył małe wydawnictwo niedługo po tym jak zaczęła go odwiedzać w jego domu. Konsultował nawet z nią kilka pomysłów dotyczących profilu pisma, jednak nie przywiązywała wcześniej do tego wagi. Teraz ze zdumienia otwierała oczy. Malfoy bez ogródek pisał o przemocy w rodzinie, o ochronie ofiar napaści seksualnej, o zabójstwach kobiet. Był ostry, szczery. Nie podpisywał się „Malfoy”, ale ludzie i tak wiedzieli. Pisał z gniewem — i współczuciem. Nie potrafiła przestać o tym myśleć. Śledziła jego teksty, niektóre fragmenty czytała na głos, czując, jak jej głos drży z ledwie skrywanego uznania. Zaczęła znów spać spokojniej, jakby na nowo, regularnie zagościł w jej życiu. Pamiętała jego dłonie, dotyk, ciepło, które nie było tylko fizycznością, ale obietnicą.

Nie była jednak gotowa by mu wybaczyć.

***

Malfoy usiadł przy barze. Chciał odetchnąć, zagłuszyć myśli. Czekał go ciężki wykład. Nie obawiał się tego jak zostanie odebrany przez męskie środowisko. Obawiał się odbioru przez kobiety. Wczoraj rozmawiał z matką. Próbował opowiedzieć o swoich wątpliwościach.

— Nie wiedziałem, matko, ile krzywdy można wyrządzić samą obojętnością. Myślałem, że skoro nie robię nic złego, to jestem dobry.

Narcyza uśmiecha się smutno.

— W świecie mężczyzn „nic nie robić” to bardzo wygodna forma przemocy.

Te słowa wywarły na nim ogromne wrażenie i myślał o nich siedząc teraz w Dziobie Kruka.

Zerknął na ekran magicznego telewizora i doznał szoku.

— Proszę wziąć głośnie j— powiedział do barmanki, która nie zważając na okoliczności słuchała wystąpienia kobiety w telewizji.

— Czasem czuję się jak cudzołożnica własnego ciała — mówiła Hermiona w stronę dziennikarzy. — Że ciało coś robiło, a ja nie miałam nic do powiedzenia. Ale teraz uczę się mówić. Do siebie. Do was. Do świata.

Draco mimochodem usłyszał, jak nieopodal jeden z mężczyzn mówi głośno:

— Słyszałem, że Granger była w Paradise. Myślałem, że święte nie schodzą na kolana... ale jak widać, każdy ma swoją cenę – zaśmiał się z własnego dowcipu. Jednak nikt do niego nie dołączył.

Cisza. Draco odłożył kieliszek i zwrócił się w stronę mężczyzny.

— Ona nie miała ceny. Miała ranę. I nikomu niczego nie była winna.

— Oj, Malfoy... zakochałeś się w dziwce? – John Males próbował zakpić z sytuacji. W pubie nadal panowała gęsta cisza. Barmanka z wrogością w oczach zaczęła wycierać szkło za barem.

— Nie. Ale nauczyłem się, że mężczyzna, który potrzebuje przemocy lub upokorzenia, żeby poczuć władzę — to nie mężczyzna. To tchórz w masce koguta – odparł spokojnie Malfoy. Nie uśmiechał się. Wstał.

— Następnym razem, jak usłyszę takie słowa o niej – wskazał na przemawiającą Hermionę— wyciągnę ci język przez nos. Wtedy pogadamy o odwadze.

— Nie powiem wam, że będzie lepiej. Ale mogę obiecać, że już nie jesteście same.

Głos Hermiony rozbrzmiewał jak gong w cichym nadal pubie. Świat zamarł na kilka sekund, by obserwować jak na ekranie obok Granger staje jednej z kobiet — Imogen, młoda, cicha, nieznana dotąd czarownica:

— Wciąż mam jego głos w głowie. Mówił, że beze mnie nie potrafi zasnąć. Że jestem jego lekkością. A potem wbijał mi paznokcie w kark.

Draco patrzył jak Hermiona podchodzi, obejmuje kobietę— nie jako wybawczyni, tylko jako świadek bólu.

***

Plotki pojawiły się błyskawicznie. Hermiona stanęła pod oszklonym sufitem gmachu. Szum głosów, stuk obcasów. W kieszeni trzymała raport o przymusowej pracy czarownic w zamkniętych przybytkach magii użytkowej. Kiedyś by to brzmiało abstrakcyjnie. Teraz — zna twarze, imiona, oddechy tych kobiet. Winda. Wszedł mężczyzna — znajomy. Kiedyś klient. Zamarł. Patrzył na nią jak na ducha. Hermiona nie spuściła wzroku.

— Pani Granger...?

— Tak. Proszę zejść mi z drogi.

Minęła go. Dumnie. Z wyprostowanymi plecami. Ale ręce jej drżały jeszcze przez godzinę.

—Posłuchaj Hermiono —  do biura w Ministerstwie wszedł szef Departamentu. Zawiesił wzrok na tablicy, na której wisiała „Ustawa o Zwalczaniu Przymusowej Prostytucji Magicznej”. Powyżej: zdjęcie – Hermiona, Imogen i trzech innych kobiety, trzymających dokument. — To może wywołać burzę. Ci mężczyźni mają wpływy. Może powinniśmy się jeszcze wstrzymać.

Hermiona popatrzyła prosto, twardo, nieugięcie.

— Wpływy są niczym wobec prawdy. A my mamy prawdę. I głosy kobiet, które przestają milczeć. Po to mnie tu zaprosiliście.

Na konferencji magicznoprawnej w Londynie, Hermiona miała przedstawić nową inicjatywę dotyczącą wspierania ofiar przemocy w środowisku czarodziejów. W ostatniej chwili dowiedziała się, że Draco miał być gościem honorowym. Nikt nie wiedział, że kiedyś dzielili śniadania i sny. Oficjalnie byli tylko dwoma ekspertami. Z zamyślenia wyrwał ją wzburzony głos mężczyzny, dochodzący z oddali

— To nie informacja. To gwałt na reputacji!

— Ona jest postacią publiczną. Ludzie mają prawo wiedzieć — było słychać inny, oleisty, kpiący wrzask. Nim szef departamentu miał szansę zareagować, Hermiona wyszła z jego biura i podażyła za uniesionymi głosami.

— Nie. Mają prawo wiedzieć, że ktoś z tego wyszedł. Ale nie mają prawa grzebać jej w ranach bez jej zgody! – Malfoy stał tyłem do wejścia w którym pojawia się Hermiona. Na wielkiej tablicy z rozkładówką na którą wskazywał, widniał napis

„Kochanka z burdelu: Granger i Malfoy – romans hańby czy plan polityczny?”

Redaktor uśmiechnął się chłodno.

— Zamierzasz ją bronić, Malfoy? Przeciw opinii publicznej?

— Tak. Nawet jeśli mnie to zniszczy. Bo jeśli nie stanę po jej stronie — to kim jestem? Tylko ładnie ubranym tchórzem.— Odwrócił się w złości chcąc wyjść. Hermiona spojrzała mu prosto w oczy. On zamarł. Przez chwilę milczeli.

— Nie spodziewałam się, że tu będziesz — powiedziała cicho, patrząc z kpiną na pąsowego na twarzy redaktora.

— Nie spodziewałem się, że będziesz tak piękna — odparł, równie cicho, czując jak całe zdenerwowanie ulatuje gdzieś w przestworza.

Nie uśmiechnęła się. Ale nie odeszła. Odwróciła się tylko dając znak by wyszli na korytarz. Wśród zgiełku dziennikarzy zbierających się na konferencji, tupotu obcasów, harmidru skandujących kobiet cicho zapytała:

— Masz coś do powiedzenia?

— Tak — odetchnął głęboko. — Ale nie tu. Nie między kamerami. Nie jak Malfoy i Granger.

— Tylko Draco i Hermiona?

— Jeśli jeszcze mogę być tylko Draco…

 

***CDN***

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz