Drogi Czytelniku,
jeżeli chcesz przeczytać ten tekst, musisz mieć świadomość, że jest on dla osób, które nie są wrażliwe na sceny 18+. Między linijkami czai się strach i ból, nienawiść i brutalność. Każda literka przepełniona jest bezradnością kobiety, która chciała dobrze. Jeżeli jednak obawiasz się, że ze stronic wyleje się na Twoje kolana krew, to mogę Cię uspokoić –– ale tylko na chwilę. Ubrudzisz się czymś więcej.
„Porzućcie nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”.
Dante, Boska Komedia
Piekło, Pieśń III, 9
***
Siedziała na podłodze w celi cuchnącej odchodami i brudem ludzkiego ciała. Skóra przeraźliwie ją swędziała od potu. Na lewej nodze miała paskudne rozcięcie, do którego wdało się zakażenie, choć próbowała przemywać ranę tak często, jak było to możliwe. Na szczęście pamiętała, że mocz jest doskonałym środkiem dezynfekującym, więc mimo obrzydzenia piła wodę, którą dostawała, choć była mętna i zalatywała czymś, co mogło być pochodną chloru. Okłady, mimo że okropnie śmierdzące, przynosiły ulgę. Na obmycie co bardziej wrażliwych miejsc już nie starczało. Miała wrażenie, że przez czas pobytu w więzieniu jej życie sprowadziło się tylko do tych kilku, prostych czynności.
Dziś po raz pierwszy poczuła pewną zmianę. W promieniach wschodzącego słońca widziała robactwo pełzające po przeciwległej ścianie. Wpatrywała się w sporej wielkości karalucha, który musiał zabłądzić tu z kuchni. Niemrawo poruszał się wzdłuż szczelin pomiędzy kamiennymi blokami. Przyglądała mu się długo i uporczywie, skupiając na nim całą uwagę. Noga bolała trochę mniej, więc ból nie absorbował jej tak jak do tej pory. Zauważyła, że odwłok robaka jest o kilka tonów jaśniejszy niż głowa. Stwierdziła, że jej wcześniejsze założenie co do typowego, czarnego kolorytu owada jest błędne; był w całości brązowy. Jego pancerz lśnił od czasu do czasu, gdy karaluch wchodził w snop słonecznego światła, wycofując się z niego prawie natychmiast. Zachowanie robaka wydawało jej się niezwykłe, bo do tej pory myślała, że wychodzą one tylko nocą… zupełnie jak ona. W ostatnim czasie mrok był jej najlepszym przyjacielem, ale i najgroźniejszym wrogiem. Nie znosiła tego, co musiała robić. Zachowywała się jak robot, całkowicie mechanicznie starając się nie pamiętać, że gdy tylko przyjdzie ciemność, znowu zgodzi się na upokorzenia. Mówiono jej, że to kwestia przyzwyczajenia, że to tylko praca, ale ona nie była tam z wyboru. Z bezwzględnego przymusu także nie, więc dlaczego? Na lśniących skrzydłach karalucha dostrzegła mikroskopijne, czarne plamki. Może był chory? Ona też jest chora. Najbardziej na duszy. Jej wnętrze przemieniło się w zgniliznę przyzwoitości, została tylko skorupa, na której również widać jątrzące się rany.
Robak, którego obserwowała, czasami spotykał na swej drodze innego mieszkańca więzienia –– zastygał wtedy w bezruchu, stając się prawie niewidocznym, czasem znikał w szczelinie między kamieniami, ale wciąż wracał. Zupełnie jak ona, gdy spotykała znajomą twarz. Nieruchomiała, starając się nie czuć, nie przeżywać, nie widzieć pochylającego się nad nią oblicza człowieka, którego do tej pory szanowała. Nie chciała wierzyć, nie chciała pamiętać, nie chciała dostrzegać zwierzęcego obłędu w oczach, gdy przykładny mąż i ojciec wbijał w nią swojego członka, jęcząc do ucha przerażające słowa. Kąsał, szarpał, kaleczył, wpuszczając w nią swoje nasienie, którego moc miał zabić wcześniej wypity eliksir. Nie chciała znać tej strony świata. Nie chciała tu być. Jednak potem przychodziło opamiętanie, zaciskała zęby i wracała, wierząc, że za kilka dni będzie wolna.
Zdała sobie sprawę, że karaluch zniknął jakiś czas temu i już się nie pojawił. Wtedy Hermiona uświadomiła sobie, że zrobiło się zupełnie ciemno. Nie mogła uwierzyć, że minęło aż tyle czasu. Nie mogła uwierzyć, że ona też zniknęła, nie pozostawiając po sobie śladów.
***
Trzęsąc na całym ciele, podniosła się z kamiennej podłogi. Powoli, ostrożnie wydostawała się z wcześniejszego ogłuszenia. Gdy się skupiła, do jej uszu zaczęły napływać stłumione, ledwo rozpoznawalne dźwięki. Upokorzenie nadal rozdzierało ją od środka, każąc raz po raz rozpamiętywać wydarzenia kilku ostatnich miesięcy. Wpakowała się w niezłe bagno. Chęć niesienia pomocy i spore mniemanie o własnej wiedzy, raz jeszcze zaprowadziły ją do nikąd. Nie dość, że teraz brzydziła się samej siebie, to dodatkowo została oskarżona o coś, co groziło nie tylko ostracyzmem społecznym, a czymś o wiele poważniejszym. Przez chwilę zastanawiała się, ile zostało jej jeszcze czasu. Nie mogła sobie przypomnieć, czy informowano ją o terminie procesu i zebranych dowodach. Jej sytuacja wydawała się beznadziejna. Będzie kolejną, bezimienną ofiarą w nierównej walce o władzę i pieniądze. Tylko jeden człowiek wiedział, kim jest naprawdę, ale jemu nigdy na niej nie zależało. Zdała sobie sprawę z tego, że nic jej już nie uratuje. Przegrała swoje bezpieczeństwo, swoją wolność, swoje życie.
Kilka miesięcy temu jej świat był zdecydowanie prostszy. Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały wkrótce nastąpić i doprowadzić do obecnego położenia. Chodziła do pracy, udawała, że wierzy w to, co robi i wracała do domu. Spotykała się z przyjaciółmi, wymieniała poglądy oraz przyjmowała kolejne zlecenia od Zakonu Feniksa, który nadal borykał się z resztkami śmierciożerców i ich naśladowcami. Jej życie płynęło dosyć dynamicznie i choć wkrótce miało się zmienić, to akurat nie w tej sprawie.
Pewnego popołudnia Hermiona została brutalnie napadnięta. Nie umiała wytłumaczyć, jak to się stało, że jej zaklęcia ochronne nie zadziałały i nie wykryły intruza, który czaił się na klatce schodowej. Może fakt, że nie miała przy sobie różdżki, sprawił, że tak dziwnie się zachowały? Gdy w mroku korytarza, pomstując na przepaloną żarówkę, szukała kluczy, poczuła czyjąś obecność. Jej serce natychmiast zaczęło bić szybciej. Oceniła swoje możliwości i raz jeszcze przeklęła Perkinsa, który po południu złamał jej różdżkę, rzucając niecelne zaklęcie redukujące. Nie miała czasu wstąpić na Pokątną, a zapasowa leżała spokojnie na dnie szuflady w jej garderobie. Zaczęła nerwowo wkładać klucz do zamka. Usłyszała wyraźne skrzypienie ciężkich butów. Oczy powoli przyzwyczaiły się do półmroku, ale nigdzie nikogo nie zauważyła. Wszystko wskazywało na to, że była sama. Teraz w uszach rozbrzmiewało tylko bicie jej przerażonego serca. Przez głowę przemknęła myśl o nieuzasadnionej panice i wybujałej wyobraźni, ale nagle poczuła delikatny powiew wiatru, i czyjaś dłoń zatkała jej usta. Drugą ręką napastnik objął ją wpół. Podskoczyła i zaczęła krzyczeć, jej stłumiony głos potoczył się wśród ścian pogrążonych w mroku. Zimny dreszcz przeszył całe ciało, które ogarnął niewytłumaczalny bezwład.
–– Ciiii –– szepnął napastnik zaskakująco melodyjnym głosem. Poczuła dziwną woń, która skojarzyła się jej ze zwierzęciem.
Doskonale widziała, co się dalej stanie. Nakazała sobie spokój i opanowanie, wiedząc, że bezpieczniej będzie nie protestować. Za wszelką cenę musiała uśpić czujność tego człowieka. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby biernie czekać na to, co ma się stać, jednak przeraźliwie jasno zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek gwałtowniejsze ruchy mogą tylko sprowokować agresora, który w przypływie furii natychmiast by ją zabił. Jej analityczny umysł pracował na pełnych obrotach, próbując znaleźć najlepsze rozwiązanie na to, jak ma się zachować. W międzyczasie mężczyzna popchnął drzwi jej mieszkania, wpychając ją do środka i zamykając je z cichym trzaśnięciem. Na szyi poczuła zimną stal ostrza noża.
–– Jeżeli zaczniesz krzyczeć, poderżnę ci gardło. Zrozumiałaś?
Kiwnęła głową i poczuła jak ręka zasłaniająca jej usta, ustępuje razem z chłodem metalu. Mężczyzna przycisnął ją twarzą do ściany i przytrzymując kolanem, założył knebel. Widocznie nie ufał jej zapewnieniom. Jego ręka trzymała ją jak w imadle. Hermiona stała nieruchomo, podczas gdy dłonie mężczyzny brutalnie sunęły od bioder w górę, zatrzymując się na piersiach, cały czas ją unieruchamiając. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Zresztą i tak byłoby zgłuszone przez szmatę wepchniętą do ust. Jedynym odgłosem były westchnięcia, kiedy mężczyzna zaczął ugniatać jej piersi przez materiał bluzki i biustonosza. Na plecach poczuła wyraźnie rosnącą męskość, co pozwoliło jej stwierdzić, że napastnik musiał być znacznie wyższy od niej. Starała się nie zwracać uwagi na to, że nadal rytmicznie miażdżył jej piersi, dysząc do ucha jak miech kowalski. Czuła, że jego dłonie są duże, silne i niezwykle szorstkie. Kątem oka spojrzała w dół. Panika zacisnęła obręcz na jej sercu, paraliżując wszystkie zmysły.
Hermiona szarpnęła się w rosnącej rozpaczy, krzycząc bez nadziei na to, że ktoś ją usłyszy. Jej ruch jeszcze bardziej podniecił mężczyznę, którego oddech stał się chrapliwy, a stwardniały penis puścił pierwsze soki, mocząc jej bluzkę. Napastnik opuścił jedną rękę i wprawnym ruchem wsunął ją pod spódnicę Hermiony. Po policzkach kobiety popłynęły łzy bezradności i upokorzenia. Błagała o litość, wyrywając się bez przekonania. Czuła, jak jego szorstka dłoń przesuwa się nieubłaganie w stronę jej łona. Bijące od niej gorąco i niecierpliwość wprawiły ją w jeszcze większe przerażenie. W jednej chwili miała dość zachowywania pozorów. Zrobiła się obojętna na los i podpowiedzi zdrowego rozsądku, zaczęła się wyrywać z całej siły, wrzeszcząc, kopiąc i gryząc brudny materiał knebla. Poczuła uderzenie w tył głowy i popchnięcie na stojącą nieopodal komodę. Ból w czaszce eksplodował, na nowo ją obezwładniając.
–– Spokój, suko –– usłyszała zgrubiony podnieceniem głos. –– Bądź grzeczną dziwką, to wyjdziesz z tego żywa. Przecież ci nie ubędzie, zerżnę ci tylko twoją pizdę i może zawołam kolegów. Lubię patrzeć na takie cnotki jak ty, znam was, wiem, co lubicie.
Zorientowała się, że krępuje jej ręce na plecach. Jedną dłonią stanowczo miętosił piersi. Jego ruchy były szybkie i gwałtowne, a ból, który jej zadawał, nie miał nic wspólnego z ekstazą podczas stosunku, nawet najbardziej wyuzdanego. Poczuła, jak druga dłoń napastnika odnajduje jej najbardziej intymne miejsce i już wiedziała, że odciśnie to na niej piętno do końca życia. Wsunął dwa palce między jej wargi i zaczął je rytmicznie przesuwać w górę i w dół. W górę i w dół. W górę i w dół. Monotonnym jednostajnym ruchem, który budził w niej obrzydzenie. W tym samym rytmie męczył jej piersi, wzmagając napór. Na karku czuła jego gorący, samczy oddech, a w ustach gorzką żółć zbierających się wymiotów.
Cudem udało się jej uciec, wykorzystując moment kulminacji podniecenia mężczyzny. Biegła na oślep, potykając się o własne nogi, błagając w duchu, by jej nie ścigał. Przerażona, nie myślała racjonalnie. Noc spędziła w opuszczonym baraku rybackim nad brzegiem rzeki, bojąc się bardziej ludzi niż samotności. Rano udała się na najbliższy posterunek policji, gdzie złożyła zeznania. To samo zrobiła w Biurze Aurorów, pokonując wstyd i upokorzenie.
Mijały tygodnie, jednak sprawcy nie pojmano, a ona była coraz bardziej przerażona. Wiedziała, że poszukiwania mogą potrwać jeszcze bardzo długo, ponieważ nawet ona sama nie wiedziała, jak wyglądał napastnik. Była tak zaskoczona i obezwładniona strachem, że zapamięta tylko jego specyficzny zapach, owłosioną dłoń z krótkimi, przybrudzonymi paznokciami i mocno ubłocone, ciężkie, czarne buty, które wydawały charakterystyczny odgłos. Z biegiem czasu stwierdziła, że jej sprawa dawno została zamieciona pod dywan, zarówno przez mugoli, jak i czarodziejów. Z każdą kolejną wizytą u stróżów prawa, współczucie dla niej malało, dowody stawały się mętne, natomiast ona niewiarygodna. Zaczęła stanowić problem, a jej przeżycia stały się powodem niewybrednych żartów i sugestii. Wcześniejsze oburzenie i mobilizacja przyjaciół, zamieniły się w nużące prośby, by spróbowała o wszystkim zapomnieć, sprzedała mieszkanie i zmieniła środowisko. Przez to wszystko czuła się winna, ona-ofiara. Po raz kolejny ogarnęła ją obezwładniającą bezradność, okraszoną mocną dawką buntu. Postanowiła wyjechać na urlop, mając nadzieję na chwilowe wytchnienie i przemyślenie całej sytuacji z perspektywy czasu. Nie podda się, nie zostawi tak tej sprawy. Rzeczywistość jednak ją przerosła.
Hermiona nie potrafiła zapomnieć o mężczyźnie. Codziennie po powrocie do hotelu i szczegółowym obchodzie oraz sprawdzeniu wszystkich zakamarków, siadała w głębokim fotelu z szeroko otwartymi oczami i próbowała uspokoić kołaczące serce. Kiedy zaczynało się ściemniać, wpatrywała się uparcie w klamkę. Jej zmysły stały się wyostrzone. Dookoła panowała cisza –– zupełnie inaczej niż w jej mieszkaniu, ale to wcale jej nie uspakajało, wręcz przeciwnie –– tym intensywniej słyszała każdy szmer. Coraz częściej wydawało jej się, że czyjeś kroki zatrzymują się tuż za jej drzwiami. Najcichsze szczekanie psa powodowało, że zrywała się z łóżka i ostrożnie podchodziła do okna, a potem szybko chowała się za firanką. Za każdym razem była prawie pewna, że widzi sylwetkę mężczyzny wpatrującego się w jej hotelowe okno. Panika coraz mocniej zaciskała swe szpony na gardle. Jej skóra była mocno podrażniona od ciągłego tarcia, chorobliwie dokładnych i długich kąpieli oraz ogromnej ilości środków zapachowych, które Hermiona aplikowała kilkanaście razy dziennie. Gdzieś w podświadomości czuła, że popada w obłęd, skoro poważnie rozważała rzucenie na siebie zaklęcia Obliviate, ale nie odważyła się po raz kolejny prosić o pomoc.
Pewnego wieczoru, wracała szybkim krokiem do hotelowego pokoju, rozglądając się nerwowo na boki. Za chwilę miało zacząć się ściemniać, a ona od napaści panicznie bała się mroku. Czuła się jak zaszczute zwierzę. Powietrze stało nieruchomo, niezmącone nawet delikatnym podmuchem wiatru. Było gorąco i parno, zanosiło się na jesienną burzę. Stukot jej szpilek na chodniku niósł się głośnym echem. Gdzieś w oddali słychać było szum samochodów, ale na bocznej, pustej ulicy, którą szła, było spokojnie. Nagle ciszę rozdarł urwany krzyk, który wywołał ciarki na ciele Hermiony. Nie myśląc nad tym, co robi, podążyła w stronę, z której wydawało jej się, że usłyszała głos.
Obdrapana kamienica z powybijanymi szybami nie zachęcała do wejścia. Może jednak nic nie słyszała? Może tylko jej się wydawało? Stanęła, niepewnie rozglądając się dookoła. Zawahała się. Czuła, jak lęk zalegający w piersiach, spływa do brzucha. Co ona tu robi? Zacienione wejście przyciągało jej wzrok. Odetchnęła kilkakrotnie i spróbowała przekonać samą siebie, że ktoś może potrzebować pomocy. No i co z tego? –– pytał natrętny głos w jej głowie. Już miała go posłuchać, zająć się sobą, pilnować własnego nosa, gdy krzyk rozległ się ponownie, utwierdzając w wierze, że dobrze trafiła. Tym razem brzmiał ciszej, lecz bardziej rozpaczliwie. Zaraz po nim usłyszała plask dłoni o czyjąś skórę. Tego odgłosu nie dało się z niczym pomylić. Instynkt zadziałał za nią. Wyciągnęła różdżkę i nacisnęła klamkę, otwierając cicho drzwi. Klatka schodowa tonęła w półmroku. Oświetlały ją tylko promienie zachodzącego słońca wpadające przez przybrudzoną szybę okna. Farba na ścianach odchodziła całymi płatami, zostawiając przedziwne wzory pokryte niewprawnym graffiti. Hermiona pchana niewytłumaczalnym przeczuciem weszła na schody sprawiające wrażenie spróchniałych i niebezpiecznych. Ich stopnie miały wyraźnie wytarte ślady tysiąca osób, które przez dziesiątki lat krążyły w górę i w dół. W górę i w dół… W górę i w dół... Przeszył ją dreszcz strachu. W górę i w dół.
Mimo wszystko szła szybko i zdecydowanie, stawiając nogę za nogą, skupiając wzrok na górze schodów. Teraz liczyła się każda sekunda. Podejrzewała, że w tak starej kamienicy większość mieszkań jest pustych. Pierwsze piętro to stąd słyszała krzyk przeszłości. Rozejrzała się ostrożnie, analizując troje drzwi. Jedne z nich, stare, dębowe, ze złotą, złuszczoną klamką, były uchylone. Sączyło się z nich słabe światło. Popchnęła je ostrożnie, modląc się w duchu, żeby nie skrzypnęły. Otworzyły się cicho, złowieszczo. W jej głowie kłębiły się mieszane uczucia. Rozum podpowiadał, żebym tam lepiej nie wchodziła, lecz jakaś nieznana siła pchała ją do wnętrza pomieszczenia, z którego dochodził odgłos gwałtownych ruchów i stłumionego jęku. Niepewnym krokiem pokonała próg i już kilka sekund później była w środku.
A jeżeli tu nic złego się nie dzieje? Co zrobi, jak okaże się, że to po prostu jakaś para o szczególnych upodobaniach? W nozdrza uderzyła ją woń rozpaczy. Hmm… Czy rozpacz ma jakiś zapach? Mimo iż wiedziała, że to irracjonalne, to według niej strach go posiadał i ona doskonale to pamiętała. W mieszkaniu panował półmrok, ciężkie kotary zasłaniały okna. Usłyszała ruch w pokoju na wprost wejścia. Zacisnęła nerwowo dłoń na różdżce, wstrzymała oddech i wkroczyła do pomieszczenia. Nie miała żadnego planu, ale w ułamku sekundy oceniła sytuację.
–– Petrificus totalus –– krzyknęła, nie dbając o pozory. Spasiony mężczyzna padł nieruchomo na podłogę, tuż obok swojej ofiary. Kobieta miała sukienkę zarzuconą na głowę i ślady uderzeń na pośladkach, jednak do gwałtu chyba jeszcze nie doszło.
Hermionie zebrało się na wymioty. Przeszłość napierała na nią z całą siłą.
Wtedy narodziła się na nowo.
***
Hermionę obudził szczęk zamykanej celi gdzieś w głębi korytarza. Uchyliła ostrożnie powieki, wpatrując się w mały otwór przy suficie. Słońce musiało znajdować się wysoko na niebie, bo jego blask był oślepiający. Cieszyła się, że ma namiastkę okna. Noga rwała ją dokuczliwie, przeszkadzając zebrać myśli. Przy drzwiach celi stała miseczka z wodą, co oznaczało, że śniadanie już było. Przez chwilę poczuła bunt, że nikt nie zainteresował się tym czy jeszcze żyje. Zresztą, czy to kogoś jeszcze obchodzi? Czuła się wykorzystana i zapomniana. Znowu.
Po powrocie z urlopu, Hermiona przeszła metamorfozę. Przygoda w mugolskiej kamienicy uświadomiła jej, że takich kobiet jak ona są setki, a może i tysiące, i nikt nie chce ich słuchać, nikt nie chce im wierzyć. Tak jak wtedy na piątym roku w Hogwarcie, tak i teraz postanowiła stanąć na czele uciśnionych i przepowiadać w ich imieniu. Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni są w większości tacy sami. Prawie każdy z jej znanych osobników płci brzydkiej, lubił gorącą kawę z rana oraz świeżą gazetę, po którą wychodził w samych majtkach, rozglądając się nerwowo na boki i drapiąc po tyłku. Lubił usiąść w swoim ulubionym fotelu i narzekać na ceny paliwa, głośną kosiarkę sąsiada i wymagania żony. Czarodziej od mugola różnił się tylko tym, że gazetę czasami przywoływał zaklęciem, a kosiarkę sąsiada psuł lub wyciszał jednym machnięciem różdżki. Po takiej analizie uzmysłowiła sobie, że w świecie czarodziejów muszą więc istnieć takie przybytki, jak burdele, gdzie zmuszane do nierządu, nieświadome własnej wartości kobiety są traktowane niczym przedmioty i nikt nic z tym nie robi. Podobnie jak kiedyś nie udało jej się przekonać do pomysłu swoich przyjaciół, którzy nie widzieli w tym temacie problemu i próbowali jej wytłumaczyć, że część tych kobiet jest tam na własne życzenie.
Krzyczała z bezsilności, wbijając ostry wzrok w Harry’ego i Rona, którzy wykręcając się obowiązkami, ulatniali się zawsze, gdy zaczynała ten temat. Ginny tłumaczyła jej, że przez pryzmat własnych doświadczeń wszystko źle interpretuje, przekręcając na opak rzeczywistość. Była tylko jedna osoba, która podzielała jej zainteresowanie tematem.
Przyszedł do jej biura w godzinach pracy, przedstawiając swoją propozycję. Transakcja wiązana; możliwość zbawiania świata w zamian za informacje. Pełna dyskrecja i anonimowość –– tak wyraził się Draco Malfoy.
***
Był mroźny gwieździsty wieczór. Hermiona, ledwie widoczna przez nurkujące w dół płatki śniegu szła wąskim, nieodśnieżonym zaułkiem. W oddali usłyszała płaski ton wybijającego godzinę ratuszowego zegara. Była już spóźniona. Zatrzymała się zasapana, ze szkarłatnymi policzkami i cieknącym nosem, przez chwilę obserwując pustą ulicę. Wydawało się, że zaułek wstrzymał oddech w złowieszczym oczekiwaniu, cichy ze swymi ciemnymi, pokrytymi czapami śniegu śmietnikami i rzeźbionymi wiatrem krzywymi zaspami, których nikt nie usuwał. Hermiona słyszała tylko szelest białych płatków i drżenie gałęzi pojedynczych drzew, strząsających co jakiś czas małą porcję białego puchu.
Odwróciła się niepewnie i otarła nos wierzchem czerwonej, wełnianej rękawiczki. Patrzyła na kilka starych kamienic straszących wybitymi oknami i łuszczącym się tynkiem. Były zupełnie takie same jak ta, do której weszła, by odmienić swoje życie. Z dachu budynków zwisały jeden przy drugim liczne sople, tworząc przyczepione do rynien groteskowe postacie lodowych potworów. Wzrokiem szukała tablicy z numerem domu. Porównała go z adresem, który wraz z datą i godziną był wytłoczony na prostej wizytówce z czerpanego papieru. Dostała ją tamtego dnia, gdy przyszedł do jej gabinetu. Siedział naprzeciw niej w nienagannie skrojonym garniturze i taksował wzrokiem jej ciało. Nienawidziła, gdy ktoś tak na nią patrzył. Ton jego głosu był spokojny, lecz twardy i zdecydowany. On nie prosił ją o pomoc, on jej żądał. Z początku była zaskoczona. Potem oburzona. Kilka razy już niemal wyrzuciła wizytówkę do śmieci. W kolejnych tygodniach niezliczoną ilość razy nogi same niosły ją do tej zakazanej, mrocznej dzielnicy, ale zawsze rezygnowała w pół drogi. Cały czas się wahała wystraszona i niepewna.
A on czekał. Czekał cierpliwie i bez nacisku.
Spodziewała się czerwonych ścian z ordynarnymi malowidłami, tandetnych dodatków i morza alkoholu. Po raz kolejny była zaskoczona. Na pierwszy rzut oka wnętrze było zadbane i ciepłe. Wystrój klasyczny, bez zbędnego przepychu i bezguścia. W nozdrza uderzył ją zapach opium. Ta tajemnicza i zmysłowa woń zawsze wywoływała w Hermionie niepokój.
–– Mogę w czymś pomóc? –– dobiegł ją głos kobiety schodzącej ze schodów, na które wcześniej nie zwróciła uwagi. Była ubrana w klasyczną, granatową sukienkę z wykrojonym nieco uwodzicielsko dekoltem, na którym połyskiwał srebrny medalion. Spotkawszy ją na ulicy, Hermiona nigdy nie posądziłaby ją o obecność w takim miejscu.
–– Jestem Vanessa Goose, byłam umówiona z madame Star.
–– Spóźniła się pani, to niedopuszczalne. Przyjmuję gości w ściśle określonych godzinach. –– Kobieta posłała Hermionie badawcze i oceniające spojrzenie. –– Zapraszam do gabinetu.
Hermiona nerwowo zacisnęła rękę na torebce, w której trzymała różdżkę. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Weszła do pomieszczenia, w którym panował przyjemny półmrok. Płomienie świec tańczyły w jakimś dzikim tańcu, rozświetlając pomieszczenie rozedrganym światłem. Na środku stało masywne biurko, a przy oknie obita brązowym materiałem kanapa, pod którą leżał gruby, jasny dywan. Pokój był czymś w rodzaju biblioteki. Od podłogi, aż po sufit, na potężnych, drewnianych regałach stało w porządku alfabetycznym setki książek. Hermionie zaświeciły się oczy. Może nie będzie tak źle?
–– Proszę usiąść, panno Gosse. Coś do picia?
–– Dziękuje, tylko wodę goździkową.
Madame Star kiwnęła z aprobatą głową. Jej dojrzała twarz nie wyrażała wielu emocji. Hermiona wiedziała, że kobieta swoją pracę traktuje w sposób profesjonalny, jednak z kilku powodów powinna na nią uważać. Hermiona wiele razy hamletyzowała nad propozycją Malfoya, nie czując się na siłach, by do swoich racji przekonać przyjaciół i tym samym nie zgadzać się na kontrowersyjny pomysł. Rozwiązywanie problemu w samym jego jądrze, było jednak bardzo kuszące. Jedyny niepokój, jaki ją w tej chwili obezwładniał, dotyczył faktu, że wchodząc w paszczę smoka, nikomu nie powiedziała o swoich planach.
–– Przejdźmy od razu do sedna –– powiedziała madame Star, siadając za bukowym biurkiem. –– Obie wiemy, po co tu przyszłaś, ale nie jestem pewna czy masz pełną świadomość tego, czego będzie się od ciebie w tym miejscu oczekiwać. –– Hermiona mimo uszu puściła nagłe przejście na „ty” i dała znak, że uważnie słucha. –– To nie jest zwykły burdel. Samo to słowo brzmi obraźliwie i niestosownie. Nasi klienci są z najwyższej półki i tego samego poziomu oczekują od nas, więc unikamy używania tego rodzaju określeń. Nie przyjmujemy tu ordynusów chcących zaspokoić swoje hucie, więc mężczyzn należy traktować z szacunkiem i zrozumieniem. Panowie oczekują od was więcej niż ostrego rżnięcia, którego odmawia im żona. Chcą tu spełniać swoje fantazje i marzenia, jednocześnie czując, że są kimś lepszym. Niekiedy odwiedzają nas także panie, musisz być na to przygotowana i również w takich przypadkach wykazać się zrozumieniem. Moje dziewczęta prezentują poziom wyższy niż przeciętny. Są wykształcone i oczytane, więc mam nadzieję, że sprostasz wymaganiom, tak jak mi obiecano. Nie możesz pozwalać się okaleczać, nie faworyzuj nikogo, kto będzie korzystał z twoich usług. Za swoją pracę będziesz miała wypłacane wynagrodzenie pomniejszone o koszt zakwaterowania i wyżywienia, nie prowadzę instytucji charytatywnej. Jeżeli się sprawdzisz, podpiszemy magiczny kontrakt. Skoro o czarach mowa, podczas pracy nie używacie różdżek. Panowie swoje zostawiają przy wejściu, więc nic wam nie grozi.
Doprawdy? –– pomyślała Hermiona, z trudem ukrywając swoją irytację. Czy dobrze zrozumiała, że ma oddać swoją różdżkę? Nie będzie mogła w dowolnym momencie wrócić do swojego wyglądu? W całej wypowiedzi madame Star, najbardziej w uszy rzuciło się jej, uparcie powtarzane słowo „nie”. Było tak jak myślała, a nawet gorzej.
***
Obserwował jak facet podobny do orangutana, patrzy na nią z łobuzerskim uśmieszkiem. Błysk w oczach zdradzał stan, w jakim się znajdował. Malfoy dowiedział się od madame Star, że nowa dziewczyna robi furorę wśród klientów burdelu. Jej nieśmiałość i zażenowanie podniecały spragnionych wrażeń facetów. Granger w Paradise była od dwóch miesięcy i realizowała swoją krecią robotę. Jedyne, na co narzekała to obecny wygląd jej twarzy i brak różdżki. Podziwiał jej hart ducha, bo wiedział, że madame Star jej nie oszczędzała, a dziewczyny były coraz mniej przychylne, bo podbierała im klientów. Ale sprawozdania Hermiony brzmiały entuzjastycznie. Była pełna nadziei i zupełnie odrzucała od siebie fakt, jakim kosztem osiąga swój cel. Pogodziła się wprawdzie z tym, że nie wszystkie dziewczyny szukają pomocy, ale znalazła podobno dwie, które chciałyby porzucić wykonywany zawód. Jedna z nich zakochała się w kliencie i miała nadzieję, że ten ją wykupi, choć madame Star była twardym negocjatorem. Druga z dziewczyn trafiła tu przez przypadek i nieustannie marzyła o wolności, której sama nie umiała wyszarpnąć. Wyglądało na to, że Hermiona nawet przez chwilę nie myślała o sobie i o tym, że nie będzie mogła odejść ot tak, z dnia na dzień. Zapomniała, w jakim świecie się znalazła, ale jemu było to na rękę. Dostarczała mu niezbędne informacje, które w chwilach uniesienia zdradzali podpici mężczyźni. Nie zdawała sobie sprawy, że już się przyczyniła schwytaniu dwóch z pięciu poszukiwanych śmierciożerców. Tylko jej oczy w chwilach, gdy myślała, że nikt na nią nie patrzy, wyrażały upokorzenie i ból jakie znosiła. Wystarczyło, że napomknął, w sposób nawet najbardziej delikatny, o tym, co robi i kim się stała z technicznego punktu widzenia –– jej twarz zasnuwała się cieniem, a Hermiona kończyła spotkanie. Wiedział od innych dziewczyn, że miewa koszmary, z których budzi się z krzykiem i tylko dzień jest światkiem jej wylanych łez. Nie pozwala się wtedy dotykać i odmawia zażycia eliksiru na uspokojenie czy sen. Jednak gdy nadchodzi wieczór, Hermiona zakłada maskę profesjonalistki, jest uśmiechnięta i zabawna, niezwykle elokwentna, nigdy nie uchyla się od obowiązków. Wyglądało więc na to, że mężczyźni ją uwielbiają i chętnie dzielą swoimi sekretami. Granger jak zawsze była doskonała, nawet jako kurwa.
Patrzył, jak spódnica Hermiony w nieładzie ląduje na podłodze. Pierwszy raz uległ namowom madame Star, by popatrzeć na pracę Vanessy. Facet zsunął jej majtki i chwytając za pośladki, pomógł usiąść na biurku. Gdy sam zdejmował koszulę, Granger rozciągnęła się na dębowym blacie, kusząco rozchylając nogi. Oczom Draco ukazała się zaróżowiona łechtaczka i poczuł, jak jego członek postanowił wydostać się z obcisłych spodni. Zasunął ze złością ukryty w ścianie wizjer i wyszedł czym prędzej z budynku.
Od tamtej pory widok nagiej Granger prześladował go bez końca. Stała się jego natręctwem, wystarczyło, że zamknął powieki, a obraz kobiety powracał. Granger była szlamą i choć jej inteligencja oraz perfekcja dla innych były wyznacznikiem doskonałości, dla niego była zwykłym śmieciem. Bardzo możliwe, że jeżeli chodziłoby o kogoś innego, Draco zignorowałby jej pochodzenie. Nie od dziś było wiadomo, że ród Malfoyów obracał się w towarzystwie tych, którzy przynosili jakieś korzyści. Ale to była Granger. Dlatego też sny, w których kładła się na nim, by on mógł dobrać się do jej mokrej cipki, bardzo go irytowały.
Mijały kolejne dni, w których trakcie Hermiona wielokrotnie prosiła go o spotkanie. Wymawiał się, wymyślając coraz to nowe powody, a jej listy przybierały na intensywności. Wreszcie mu zagroziła, że skończy tę szopkę, jeżeli nie pojawi się w umówionym terminie. Nie zdobył się na to, by jej odpowiedzieć.
Nadszedł dzień wyznaczonego przez nią spotkania, więc chcąc nie chcąc posłał bilecik madame Star z prośbą o wizytę u Vanessy. Byli o krok od zlokalizowania pobytu trzeciego śmierciożercy, może Granger miała mu coś istotnego do przekazania? Musiał schować głęboko swoją męską dumę i stanąć twarzą w twarz ze swoim pożądaniem. Kto jak kto, ale ona nie powinna się obrazić za sterczącego kutasa. Złapał się na tym, że z niecierpliwością czeka na odpowiedź. Co się z nim działo? Przecież nie doświadczył niczego niezwykłego. Owszem, ostatnio myślał o Granger więcej niż zwykle, bo w końcu została jego cichym wspólnikiem, któremu w dodatku nie musiał płacić, ale nie przesadzajmy. Kobieta zawsze była dziwną osobą, lecz do tej pory nigdy nie analizował jej pobudek.
Jak tak zaczął o tym myśleć, stwierdził, że rozumie Granger. On oczywiście nigdy by tak nie postąpił, był na to zbyt interesowny i wygodny, ale co do zasady się zgadzał. Sam bywał częstym gościem przybytków podobnych do tego, w którym pracowała Granger. Miał trzydzieści pięć lat* i w sumie powinien się ożenić, ale nie miał na to ochoty. Przyzwyczajony do kawalerskiego życia, nie chciał, by w domu czekała na niego narzekająca żona i stadko rozwrzeszczanych dzieci. Jego matka uważała, że zmieni zdanie, gdy się zakocha, a ojciec prychał z kpiną, twierdząc, że to akurat w niczym mu nie pomoże. Tak więc, nie chcąc sprowadzać sobie na głowę kłopotów w postaci mających nadzieję kobiet, wolał ulżyć sobie w takiej, która nie oczekiwała w zamian nic oprócz sakiewki pełnej galeonów. Stać go oczywiście było na utrzymankę, której nie posuwałby żaden inny troglodyta, jednak w jego mniemaniu było to pewnego rodzaju zobowiązanie, którego wolał uniknąć. Choć z pozoru taki się nie wydawał, był osobą niezwykle wrażliwą i empatyczną, nigdy też nie popierał przemocy wobec kobiet. Gdy usłyszał o nowej strategii Granger, poczuł oburzenie. Nie, nie na to, co wymyśliła, tylko na to, że sam na coś takiego nie wpadł. Dzięki temu z pewnością zyskałby kilka punktów procentowych w sondażach, a na dodatek nie musiałby kłamać i udawać. Zaskoczył go też oddźwięk w środowisku, w którym się obracali. Oczywiście reakcja mężczyzn była do przewidzenia, bo ci, którzy korzystali z usług łatwych panienek, chcieli wierzyć w to, że one oddają się im z ochotą i całkowitym uwielbieniem. Niejeden z nich miał na koncie mocniejsze ekscesy, które zgrabnie zatuszowano. Ale kobiety? Malfoyowi wydawało się, że chciały czuć się lepsze, być po tej drugiej stronie. Zapewne większości z nich roiły się sceny gwałtu całkowicie romantyczne i czyste, a burdel jawił jako miejsce nieustającej uciechy, z której można zrezygnować, gdy tylko się zapragnie. Nie chciały wiedzieć, jak jest naprawdę i nawet jeżeli którąś z nich ukuła wizja roztaczana przez Hermionę, to przecież nie życzyły sobie gościć w swoim towarzystwie takich kobiet.
Świat był przewrotny.
Draco Malfoy poczuł radosne oczekiwanie, gdy na ciemniejącym horyzoncie pojawił się Ernest –– jego puchacz. Z niecierpliwością rozwinął skrawek pergaminu i mina mu zrzedła.
Po raz pierwszy dostał odmowę.
Zirytowany, nie czekając na nic, teleportował się do Londynu. Gdy stał z groźną miną przed kobietą, żądając wyjaśnień, madame Star niechętnie przyznała, że Vanessa na dziś ma już komplet i jedyne, co może zaproponować, to noc z inną dziewczyną.
–– Nie chcę innej, zapłacę podwójnie.
–– Panie Malfoy, proszę o wyrozumiałość, Vanessa ma już klientów.
–– Czyli teraz pracuje? –– Draco nie ustępował. Nie rozumiał, co pcha go tak silnie w stronę Granger. Informacje, które dla niego miała, mogły z pewnością zaczekać do rana, a on oddaliłby od siebie wizję nieuchronnego upokorzenia. Co prawda prosiła o spotkanie bardziej zdecydowanie niż zwykle, jakby się czegoś obawiała, ale prawdopodobnie chodziło tylko o to, że miała już dość.
–– Owszem –– odpowiedziała ostrożnie madame Star, sięgając po klucz leżący w pierwszej szufladzie biurka. Nie miała śmiałości poprosić go o różdżkę. Nie w takiej sytuacji.
–– Dziękuję –– rzekł Malfoy biorąc klucz i kierując się do wyjścia. Jakiś niewytłumaczalny lęk kazał mu ją choćby zobaczyć, upewnić się, że wszystko jest w porządku. Wszedł cicho w wąski korytarz biegnący tuż za ścianą pokoju Hermiony. Odchylił wizjer i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Do jego uszu dochodziły stłumione jęki roznoszące się echem po całym pokoju. Na dużym, skórzanym fotelu siedział z zamkniętymi oczami syn Dołohowa. Rozebrany był tylko od pasa w dół, zapewne po to, by ukryć resztki Mrocznego Znaku na przedramieniu, ale o tym wiedział tylko Malfoy. Jego masywny członek stał twardy, gotowy do użycia. Hermiona klęczała przed nim z kamienną twarzą. Gdyby Dołohow mógł ją widzieć, zapewne przeszłoby mu całe podniecenie. Ujęła w dłoń penisa i delikatnie, z wyczuwalnym znudzeniem zaczęła go pieścić, po chwili dołączając do tego język. Lizała go po całej długości i choć jej mina pałała obrzydzeniem, Draco i tak, wbrew sobie czuł narastające podniecenie. Wsunął rękę do spodni i ścisnął pulsującego członka. W tym czasie Granger dobrała się do jąder Dołohowa liżąc je i ssąc. Jej pełne piersi ocierały się o ciało śmierciożercy, a Draco patrzył na nie jak zahipnotyzowany. Tego rodzaju wrażeń doświadczał po raz pierwszy w życiu. Słyszał przyspieszony oddech Dołohowa. Po chwili mężczyzna zaczął ciężko sapać, a Malfoy wcale się mu nie dziwił, bo Granger właśnie wsunęła jego penisa do ust, ssąc z udawanym zapamiętaniem. Czubkiem języka drażniła jego najczulsze miejsca, co jakiś czas wsuwając całkowicie do ust. Mocno go obejmowała, zachłannie obciągając i w tym momencie Malfoy zapragnął zająć miejsce Dołohowa. Obojętne mu było jej pochodzenie i wartości, chciał aby Granger potraktowała go tak jak swoich klientów, choć gdzieś w środku błysnęła mu myśl, że wolałby ujrzeć entuzjazm w jej oczach. Patrzył zamglonym wzrokiem, jak penis Dołohowa rozpycha usta Granger na boki. Wyjęła go i zaczęła oklepywać nim swoją twarz, pozostawiając mokre ślady śliny. Wolno odwróciła wzrok i spojrzała wprost w szare oczy Draco ukryte za finezyjnym freskiem. Patrzyła dziwnie, aż Malfoy znieruchomiał z wrażenia. Wiedziała? Czy to czysty przypadek? Jej spojrzenie trwało krócej niż dwie sekundy. Chwilę później splunęła na penisa, wszystko dokładnie z niego zlizała i ponownie włożyła go do ust. Obciągała, jak profesjonalna dziwka, w życiu by nie pomyślał, że tak potrafi i że będzie w stanie po tym, co ją spotkało.
Dołohow wsunął dłoń w kręcone, rude włosy, tym samym dociskając jej głowę do krocza. Teraz on nadawał rytm, ostro rżnąc jej usta. Raz za razem. Intensywnie, dosadnie. Bez opamiętania. Hermiona zaczęła się krztusić, ślina ściekała jej po brodzie. Rękami próbowała odsunąć się od Dołohowa, jednak ten trzymał ją mocno, jeszcze głębiej wpychając członek. Oczy kobiety zaczęły wychodzić z orbit.
To był ułamek sekundy. Draco wyciągnął różdżkę i dokładnie wycelował.
***
Siedziała na krześle przykuta łańcuchami, wpatrując się ze zrezygnowaniem w sędziego. Piąty raz składała zeznania, piąty raz wyjaśniała po kolei kim jest i pięć razy zaprzeczała temu, jakoby zamordowała młodego Dołohowa. Problem polegał na tym, że nikt jej nie wierzył. Ostatkiem sił prosiła o test eliksirem Veritaserum, podając szczegóły z życia, gdy była Hermioną Granger, ale sędzia patrzył tylko z kpiną, nie chcąc tracić czasu na konfabulującą dziwkę. Granger prostytutką? Akurat!
Dlaczego oszukała przyjaciół, twierdząc, że wyjeżdża za granicę na terapię psychiatryczną? Pluła sobie w brodę, że przez swoje zarozumialstwo nie powiedziała nikomu o planie swoim i Malfoya. Ci, którzy mogli zauważyć jej znikniecie, byli przekonani, że przechodzi pranie mózgu, nie chcąc kontaktować się ze światem zewnętrznym. Nikomu nie przyszło do głowy, że jest jedną z wielu dziwek zamkniętych w więzieniu. Na Malfoya nie mogła się powołać, bo nie pomógłby jej nawet, gdyby mógł. Przez chwilę wierzyła, że w tym dniu był za ścianą, podglądając ją i Dołohowa, ale doszła do wniosku, że to było złudzenie. Przecież zerknęła wtedy w tamtą stronę, wkładając w to spojrzenie wszystkie niewypowiedziane prośby. Gdyby tam był, widziałby, co się później stało. Pytanie, co by z tą wiedzą zrobił? Jak więc wytłumaczyć śmierć Dołohowa? Skąd nagle w powietrzu wziął się ciężki kandelabr, uderzając z taką mocą, że pozbawił mężczyznę życia? Odciski palców były oczywiście jej, ale to nic dziwnego, skoro przesuwała go tyle razy. Nikt nie chciał jej uwierzyć, twierdząc w najlepszym wypadku, że użyła jakiegoś niewerbalnego zaklęcia całkowicie nieświadomie, czując zagrożenie swojego życia. Były momenty, że sama zaczynała w to wierzyć.
Jedynym, co zastanawiało ją bardziej niż powód śmierci Dołohowa, była reakcja madame Star. Kobieta całkowicie odmówiła zeznań. Z początku Hermiona myślała, że nie chce opowiadać się po żadnej stronie ze względu na nią, ale później doszła do wniosku, że musiało chodzić o coś innego. Madame Star coś wiedziała, była zamieszana w to morderstwo, ale Hermiona nie miała pojęcia w jakim stopniu. Nie chcąc wzbudzać jeszcze większych wątpliwości, milczała o tym szczególe. Stwierdziła, że w sytuacji, kiedy mają cię za wariata, lepiej jest nic nie mówić. Im gorliwiej przekonujesz do swojej racji, tym gorzej dla ciebie.
Nie odzywała się więc ani słowem, tłumiąc w sobie strach i upokorzenie. Czuła się winna i bezradna. Zrobiła już wszystko, żeby potwierdzić swoją wersję wydarzeń, mówiła prawdę, błagała o powołanie świadków, o jedno widzenie. Nic nie przynosiło skutku. Po kolejnych pięciu dniach w celi poinformowano ją, że wszystkie pracownice burdelu zostały przesłuchane i żadna nie potwierdziła jej słów. Czy to prawda? Czy były tak zastraszone, że nie chciały się przyznać do chęci zerwania z nocnym życiem? Czy nie miały sumienia? Hermiona straciła już nadzieję.
Za kilka tygodni miał się odbyć ostatni proces. Domyślała się, że zostanie skazana na dożywocie w Azkabanie. W przebłysku czarnego humoru pomyślała, że może kiedyś spotka tam Malfoya.
*Draco Malfoy na wzór Dantego, jest w połowie życia
*CDN*
Witajcie, przedstawiam Wam miniaturkę, która została napisana na konkurs organizowany przez Stowarzyszenie Dramione i zajęła I miejsce, za co jestem niezmiernie wdzięczna :) Raz jeszcze dziękuję :*
Najwierniejszym kibicem i betą była kochana Rzan, której serdecznie dziękuję za nieocenioną pomoc i wsparcie :*
Świetny blogi i cudowna miniaturka. Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńCieszę się i bardzo dziękuję 😊 zapraszam na drugą część ;)
UsuńCiekawy tekst. Niepokojący, wstrząsający i bardzo mroczny. Lubię takie klimaty. I jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej.
OdpowiedzUsuńCzytało mi się przyjemnie i szybko, ale w wielu miejscach brakowało mi przecinków, albo coś było nie tak. I teraz nie wiem, czy to moje widzimisię czy Twoje niedopatrzenie.
Np. tutaj:
Na lśniących skrzydłach karalucha, dostrzegła, mikroskopijne czarne plamki. > Te przecinki są tu zupełnie niepotrzebne, a już na pewno ten drugi.
Mężczyzna przycisnął ją twarzą do ściany i przytrzymując kolanem założył knebel. > Tutaj przez brak przecinka nie bardzo wiadomo, czy potraktować to jako "przytrzymał kolanem, założył knebel", czy (absurdalne, ale prawdziwe) że kolanem założył knebel. Bez przecinka tutaj zdanie jest naprawdę niejasne.
Były zupełnie takie same jak ta do której weszła by odmienić swoje życie. > Tu na dobrą sprawę brakuje dwóch przecinków.
Sam bywał częstym gościem przybytków podobnych do tego w którym pracowała Granger. > Przecinek przed "w którym".
Takie niedopatrzenia zdarzały się często. W sumie nigdzie nie zaznaczyłaś, że tekst zbetowany... Albo po prostu ja się stałam przewrażliwiona i nadgorliwa.
Mniejsza o to, ważne, że mi się podobało. Lecę czytać kolejną część, bo naprawdę jestem zaciekawiona. :)
Pozdrawiam,
Koneko.
był betowany przez Rzan, jest to zaznaczone na samym końcu:P ja z przecinkami bardzo się nie lubimy, ale te fragmenty które wskazałaś za chwilę poprawię, bo uwagi są oczywiste ;) cieszę się, że fabuła Ci odpowiada i jestem ciekawa dalszych wrażeń.
UsuńMiniaturka niesamowita... Podczaa czytania towarzyszyło mi tyle emocji, że nie jestem w stanie tego opisać. Uwielbiam takiego Draco, który jest jak przysłowiowe pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo, co mu w głowie siedzi. Czekam na kolejne części. P.s. jestem fanką Szach i mat, kochanie, dlatego wiedziałam, że nie zawiodę się na tym tekście. Dużo veny! :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, a przeczytałaś Żal za grzechy? Pozdrawiam!
UsuńOczywiście! Perfekcja :)
UsuńWitaj. Tak jak obiecałam - jestem.
OdpowiedzUsuńPierwsza część miniaturki świetna.
Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam takie historie. Mimo, iż nie ma zbyt dużo dialogów jestem zachwycona. Zasłużyłaś na porządną reklamę, którą już dziś umieszczę we wszystich znanych i odpowiednich miejscach.
Gratuluję pomysłu i doboru słów. Masz świetnie rozbudowaną technikę pisania, przez co wprawiasz czytelnika w śmiertelną ciekawośc. A przerywane watki, karzą czekać wytrwale na dalszy bieg.
Szczerzę żałuję, że nie powstało z tego opowiadanie, aczkolwiek mam cichą nadzieję, że jeszcze przeczytam coś tak okrutnego z pod Twoich uzdolnionych rąk. Szczerze gratuluję jeszcze raz.
Pozdrawiam ciepło i lecę czytać drugą część.
Natalia z FB. :-)
Cieszę się, że jesteś i że Ci się podobało. Bardzo miło czyta się takie komentarze i mam nadzieję, że choć trochę na nie zasługuje :) Dziękuję i również pozdrawiam. Zapraszam też na mój drugi blog w trochę lżejszych tematach, chociaż "Ślady" zrobiły się trochę"ciężkie" ;)
Usuń